Statut | Historia | Informacje | Odznaki | PTT Nowy Sącz | Bezpieczeństwo | GOPR | Kontakt | Księga Gości |
|
RELACJE
Janusz Wańczyk Maramureş - Rumunia 25.05-30.05.2016
Środa 25.05 Kolejna wyprawa do
Rumuni w okresie Bożego Ciała. Tym razem w
bliskie pogranicze rumuńsko – ukraińskie: Góry
Gutai, Maramureskie i
Rodniańskie. Przewodniczy Asia i Janusz.
Wyjeżdżamy z Nowego Sącza we wtorek 24maja o
godz. 21.30. Czeka nas ośmiogodzinny przejazd
przez Słowację i Węgry. Po odprawie
paszportowej w pierwszej miejscowości
przygranicznej witają nas w mglistej scenerii
poranka fikuśne kozy i grupa Romów z
wyciągniętymi rękoma. Pozbywamy się kilku
drobnych lei wymienionych w tutejszym
kantorze. Po krótkim postoju przejeżdżamy przez miejscowości Satu Mare i Baia Mare na Przełęcz Gutai. Na pierwszą górską wędrówkę wybrano szczyt o wdzięcznej nazwie Grzebień Koguta (Creasta Cocosului 1428mnpm). Szlak początkowo w cienistym lesie z czasem wyprowadza na rozległe polany. Obserwujemy grupę pasących się owiec z pasterzem, cały czas towarzyszy nam sympatyczny, kudłaty biały piesek. Mijamy niewielki stawek i stromym podejściem osiągamy szczyt. Postrzępiona skalista grań rzeczywiście kojarzy się z kogucim grzebyczkiem. Po odpoczynku wracamy ta samą droga do autokaru. Kilka osób tradycyjnie zdobywa dodatkowo najwyższy szczyt pasma Gutai o tei samej nazwie. Dalsza część dnia to przejazd szlakiem maramureskich cerkiewek. Zwiedzamy kolejne miejscowości Barsana i Budesti. Obiekty te wpisne są na listę światowego dziedzictwa UNESCO Urzeka nas architektura sakralna, zabudowań mieszkalnych i gospodarskich w drewnie zaczarowana. Tu życie toczy się wolniej. Spotykamy się z życzliwością mieszkańców tej ziemi. Kobiety w czarnych chustach i kolorowych zapaskach chętnie pozują do fotek. Mijamy siedzącą na ławeczkach starszyznę, leniwie snujących się rowerzystów i zagubionego na jezdni osiołka. W późnych godzinach wieczornych docieramy do Viseu de Sus i naszego pensjonatu „Nagy”. Po zakwaterowaniu zajadamy smaczną obiadokolację i pełni nowych wrażeń szybko zasypiamy.
Czwartek 26.05 W związku z
nieciekawymi prognozami pogodowymi, decyzją
naszej uroczej przewodniczki Joasi, po sutym
śniadaniu jedziemy na Przełęcz Przysłop.
Naszym celem ma być jeden z wybitnych
dwutysięczników w Alpach Rodniańskich:
Gargalau (2159 m n.p.m.). Po opuszczeniu
autokaru witamy się z grupą Polaków
przemierzających górskie szlaki na motorach.
Robimy pamiątkowe fotki i wymieniamy swoje
wrażenia z rumuńskiej przygody. Ruszamy całą
grupą na szlak i już po chwili mijamy nowo
wybudowany monastyr a na polanach kilka wolno
pasących się koni. Po ok godzinie marszu
pierwszy krótki odpoczynek i grupowe zdjęcie.
Szlak dalej wije się widokowymi polanami. Mimo
pochmurnej aury podziwiamy bliskie szczyty Alp
Rodniańskich i odległe wzniesienia i doliny
Gór Marmaorskich. Mijamy niewielkie jeziorko i
w towarzystwie przejmującego wiatru wspinamy
się na Przełęcz Gargalau. Część grupy na czele
z Asią podejmuje dalsza graniowa wspinaczkę w
gęstej mgle w kierunku szczytu. Ja decyduję się na powrót. Po drodze fotografuję osobliwe sasanki alpejskie i żółte polany kaczeńców. Kilkakrotnie fale deszczowe zmuszają do skorzystania z peleryny. I tu niespodzianka. Jadące białe mondeo zatrzymuje się i korzystając z uprzejmości kierowcy w towarzystwie spotkanego kolegi szybko powracamy na przełęcz. Trudne warunki w szczytowych partiach Gargalau decyzją przewodniczki zmuszają grupę do odwrotu. Zwycięża rozsądek i mimo pewnego niedosytu wracamy w komplecie do pensjonatu. Po wieczornej obiadokolacji niemiła niespodzianka. Dowiadujemy się, że mamy rzekomo zagwarantowaną rezerwację tylko na jedną noc… Po burzliwych negocjacjach część uczestników z pokoi dwuosobowych zostaje przekwaterowana do innego pensjonatu.
Piątek 27.05 Piątek budzi nas
piękną słoneczną pogodą. Decyzją Asi z pomocą
miejscowego przewodnika mamy zdobywać
najwyższy w Górach Rodniańskich:
Pietros Rodniański 2303 m.
n.p.m Zapowiadało się bardzo
obiecująco bo w 3,5 godz. miał nas wyprowadzić
na ten trudny i wymagający szczyt. Szybko
docieramy do umówionego telefonicznie miejsca:
monastyru w Moisei. Po blisko godzinnych
oczekiwaniach i telefonicznych interwencjach
przewodnik się nie pokazał i trzeba było
zweryfikować plany. Decyzja Asi padła na Vf. Torojaga 1930 mnpm ,
jeden z najwyższych szczytów w Górach
Maramuresz. Wracając napotykamy na kolejną w
tym dniu przeszkodę. W czasie gdy zwiedzaliśmy
monastyr w oczekiwaniu na niedoszłego
przewodnika pokryto odcinek drogi świeżutkim
asfaltem. Nasz kierowca Michał musiał wykazać
się najwyższym kunsztem przy nawracaniu i
powrocie objazdem po krętych ścieżynkach do
głównego traktu. Dalej już bez przeszkód
dojeżdżamy do Baila Borsy. Kierujemy się
czerwonym szlakiem lokalna drogą wzdłuż
czynnego kamieniołomu. Omijają nas potężne
ciężarówki wypełnione tłuczniem. Po pokonaniu
bardzo stromego kamienistego żlebu wracamy na
betonową drogę i poruszamy się licznymi
zakosami w kolejnych piętrach nieczynnej już
kopalni. Mijamy stadko przeuroczych kóz z
młodym pasterzem i niesfornymi szczekającymi
strażnikami. W upalnej aurze docieramy na
Przełęcz Galiu 1394 m n. p. m. Do szczytu jeszcze
godzina. Odpoczywamy chwilę. Dalej szlak
wiedzie wśród karłowych jałowców i nielicznych
kęp kosodrzewiny. Do grani dochodzimy w
niesamowitej scenerii spalonego lasu
świerkowego. Pojawiają się płaty śniegu i
granią szybko wychodzimy na szczyt.
Odpoczywając podziwiajmy wspaniałe widoki i
posilamy się co nieco. Na szczycie dodatkową
atrakcją jest wręczenie uroczyste przez
przewodników Asię i Janusza legitymacji nowym
członkom PTT. W radosnym i podniosłym nastroju
wracamy innym bardzo widokowym szlakiem.
Ostatni odcinek naszej wędrówki to ucieczka
przed burzą . W ulewnym deszczu pod
pelerynkami docieramy do autokaru. Po okazjonalnych zakupach świętujemy w autokarze urodziny naszej szacownej Zuzanny. Panuje atmosfera radości, śpiewu są nawet tańce. Przebojem staje się piosenka grupy Boys: „ Jesteś szalona”. Nasza jubilatka wesoło oznajmiła, że nie jest aniołem i nigdy nim nie będzie….ale wiemy, że dla nas Zuśka jest anielską ostoją wesołości i optymizmu. W szampańskim nastroju docieramy do Borsy. Na parkingu konsultacja z miejscowym policjantem który radiowozem eskortuje nas do początku szlaku na Pietrosula. Zatrzymujemy się naprzeciw parkującego autokaru z polskimi rejestracjami. To grupa PTTK z Sanoka, która w tym dniu zdobywała szczyt. Od schodzących uczestników dowiadujemy się o trudnościach na szlaku. Zaproszony do naszego autokaru przewodnik przez mikrofon relacjonuje ekstremalne warunki na końcowym etapie zdobywania szczytu Pietrosula. Zalegający zmrożony śnieg praktycznie uniemożliwia wejścia bez stosownych ubezpieczeń i sprzętu wspinaczkowego. W efekcie rezygnujemy ze zdobycia tej góry.
Sobota 28.05 po smacznym śniadanku dowiadujemy się, że tego dnia zdobywamy najwyższy szczyt Gór Marmaroskich - Farcau 1957mnpm i jego sąsiada Vf. Mihailecu 1918 mnpm. Jedziemy do miejscowości Repedea. Autokar podjeżdża najwyżej jak to możliwe. Do pokonania mamy ok. 30km i 1400m różnicy wzniesień. Łatwo nie będzie. Szlak niebieski początkowo szosą a następnie w lesie pnie się coraz stromiej. Mijamy miejscowych górali pędzących bydło z dolin na górskie pastwiska. Zostaną tam do późnej jesieni. Z rozmowy wynika,że są to Ukraińcy, nareszcie można się swobodnie dogadać. Na rozległej polanie mieszczą się ich bacówki i drewniane zabudowania gospodarcze. Młodzież aktywnie wykorzystuje czas rąbiąc drewno sprzątając obejścia. Z kominów sączy się dym pieski witają raźnym szczekaniem. W miejscu tym napotykam schodzącą grupę turystów z plecakami i namiotami na ramionach. To przewodnicy z nowosądeckigo PTTK z Basią na czele, którzy nocowali w górach. Wymieniamy się radośnie wrażeniami, robimy pamiątkowe fotki i dalej w górę. Szlak wyprowadza na polanę z kolejną bacówką. Pasą się leniwie koniki, krowy i owieczki w towarzystwie psich strażników. Wędruję samotnie wolniejszym tempem niż grupa. Fotografowanie wymaga trochę czasu. Na dłużej zatrzymuje mnie różowa plama kwitnących jeszcze krokusów z Farcau w tle. Z dala obserwuję jak grupa wspina się na szczyt. Mam opóźnienie ok 30min. Dochodzę do uroczego jeziorka Vinderel i czekam na ich powrót ze szczytu. Wracamy wszyscy inną drogą. Szlak też niebieskiego koloru wiedzie widokowymi halami. Pogoda straszy ołowianymi chmurami i groźnym pomrukiem. Fotografuję samotne konie na tle granatowego nieba. Pobliska burza podkręca nasze tempo. Zejście staje się naprawdę strome. Zmęczenie zaczyna doskwierać. Część osób udaje się do pobliskiej bacówki na degustację serowych specjałów. Moja uwagę kieruję na żywo dyskutujących młodych mieszkańców , stojących obok mocno zabłoconego Mitsubisi. Trochę na migi sugeruję czy mogli by zwieź nas trochę. Po chwili marszu autko się zatrzymuje i wsiadamy we trójkę. Zjazd stromą ścieżynką dostarcza nie lada emocji. Przejeżdżając obok pozostałych piechurów wzbudzamy lekką sensację i zbulwersowanie pewnych osób. Wysiadamy więc i kontynuujemy marsz piechotą. Próba zapłaty spotyka się ze zdecydowaną odmową. Dochodzimy mocno zmęczeni i rozsiadamy się w miejscowym barze. Pozbywając się kilku lei raczymy się zasłużonym pienistym złotym napojem. Część osób po trudach górskich wędrówek wieczornych dyskusji wybrała tutejsza lokalną atrakcję. Całodzienny przejazd kolejką wąskotorową do doliny Wazeru. Po wieczornej kolacji w miłym towarzystwie długo wspominamy wydarzenia dnia. Jutro dzień powrotu. To moja piąta rumuńska przygoda. Do dwunastu odwiedzonych pasm górskich dorzuciłem jeszcze dwa: Gutai i Maramuresz.
Niedziela 30.05 Po śniadaniu i wykwaterowaniu ok 8.30 wyruszamy w drogę powrotna do Polski. Zatrzymujemy się w miejscowości Sapanta. Miejscowy cmentarz zwany „wesołm” to znana na całym świecie osobliwość wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na stosunkowo niewielkim obszarze znajdują się liczne wykonane z dębowego drewna kolorowe nagrobki. Pod zadaszonymi krzyżami umieszczone są malowane płaskorzeźby. Obrazki przedstawiają sceny z życia zmarłych, zawody które uprawiali lub sposób w jaki pozbyli się życia. Pod obrazkami są humorystyczne opisy – swoistego rodzaju epitafia. Nastrój w chwili zwiedzania potęgowały dźwięki dochodzące z dziedzińca murowanej cerkwi z akurat odbywanej ceremoni żałobnej. Robimy pamiątkowe zdjęcia i kontynuujemy nasza podróż. Do Nowego Sącza docieramy ok.21.30. Dziękujemy naszemu kierowcy Michałowi i przewodnikom, Januszowi a szczególnie Asi, która miała niełatwe zadanie w rozwiązaniu piętrzących się niespodziewanych trudności. Tradycyjnie jak na Rumunię przystało przeżyliśmy wiele przygód. Każdy przeżywał je indywidualnie na swój własny sposób. Rumunia kolejny raz nie zawiodła. Z pewnością wrócimy. Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem |