|
RELACJE
Jolanta
Augustyńska
Bieg
Wazów
24.02.2020
Z motyką na księżyc
łapać byka za rogi!!!! Czyli jak amatorka bez
należytego przygotowanie ukończyła najbardziej
prestiżowy bieg narciarski - Bieg Wazów.
Bieg Wazów (właśc. Bieg Wazy, szw. Vasaloppet)
to długodystansowy bieg narciarski, rozgrywany
w szwedzkiej prowincji Dalarna. Jest to
najstarszy, najdłuższy i największy bieg
narciarski na świecie, poprowadzony na
dystansie 90 km z miejscowości Sälen do Mory.
Pierwsza edycja Biegu miała miejsce w 1922
roku, a inspiracją do zapoczątkowania tej
tradycyjnej imprezy, była ucieczka przyszłego
króla Gustawa Wazy przed siepaczami króla
Chrystiana II w 1520 (Wikipedia).
Mianem „Bieg Wazów” określa się nie tylko
jeden, główny bieg, rozgrywany zwykle w
pierwszy weekend marca, ale też całą, trwającą
przez ponad tydzień imprezę, w trakcie której
organizowanych jest 10 biegów. Biegi Oppet
Spor to biegi otwarte, rozgrywane na tym samym
dystansie, co bieg główny. Różnią się od niego
tym, że start odbywa się między godziną 7 a 8
rano, co pozwala na rozładowanie korków na
pierwszym fragmencie trasy. W sumie 43 proc.
dystansu przebiega po płaskim terenie, 25
proc. to podbiegi (suma podbiegów 812), a 32
proc. to zjazdy. (http://www.biegowki24.pl). W
2020 roku odbyła się 96 edycja Biegu Wazów.
Zapisując się na najsłynniejszy bieg
narciarki, kilka miesięcy przed startem, nie
wiedziałam tego wszystkiego. Koledzy biegacze,
z którymi rok wcześniej byłam po raz pierwszy
na biegówkach w Norwegii – namówili mnie! A
jako, że wyzwania są dla mnie…. wyzwaniami -
postanowiłam, nie zgłębiając wszystkiego,
wspólnie z nimi wziąć udział w zawodach.
Miałam takie wyobrażenie, że jest do biegu
sporo czasu, z pewnością będzie okazja nauczyć
się choć trochę techniki i pobiegać, żeby
nabrać wprawy.
Ale jak to w życiu bywa, nie wszystkie plany
udało się zrealizować. Przed wylotem do
Szwecji 21 lutego 2020 roku miałam za sobą
cztery treningi na nartach biegowych: dwie
godzinne lekcje z instruktorką, samodzielny
trening na dystansie 20 km, gdzie po raz
pierwszy i jedyny mierzyłam czas i jednodniową
wycieczkę na nartach w Czechach. W sumie
pokonałam nieco ponad………. 50 km!
Moje oczekiwania przed biegiem? Chciałam
ukończyć bieg w limicie czasu, który wynosił
12 godzin, trzeba też było pamiętać, że są
prowadzone pomiary czasu na poszczególnych
punktach, nie zmieszczenie się w limicie,
skutkować mogło zakończeniem biegu gdzieś na
trasie, bez możliwości kontynuowania. Dzień
przed startem zaczęłam mieć pewne obawy, czy
aby limit czasu jest dla mnie do osiągnięcia?
Tydzień wcześniej pokonałam 20 km – na nartach
biegowych w 2 godziny i 13 minut, po czym w
normalnym biegu po 1,5 godzinnej przerwie
przebiegłam 24 km w 2 godziny i 10 min. Nie
było to zbyt optymistyczne! Wniosek był taki,
że narty ewidentnie w bieganiu mi
przeszkadzają ; )
Ale, jak się powiedziało A należało powiedzieć
też B!
Moje zawody Oppet Spor na dystansie 90 km
odbyły się 24 lutego. Wynajętym samochodem,
razem z moimi Towarzyszami (Maćkiem, Markiem
,Tomkiem, Markiem, Marianem, Romualdem, Jerzym
i Zbigniewem, była z nami jeszcze Ewka,
kibicowała nam i dojechała na metę później)
przyjechaliśmy w okolice mety, by autobusami
organizatorów dojechać na miejsce startu.
Start był, zgodnie z formułą tego biegu,
prowadzony dla poszczególnych sektorów w
odstępach 10 minutowych. Mój był zaplanowany
na 7:20 (trzeci sektor), dokładnie linię
startu przekroczyłam o 7:20:18 i razem z ponad
4000 zawodników wyruszyłam na trasę (dla mnie
w nieznane). Na starcie było dużo torów (bieg
stylem klasycznym), toteż bieg rozpoczął się
płynnie, po ok 1,5 km ,mieliśmy do pokonania
największy, około 4 km podbieg. Tutaj
niektórzy zawodnicy mieli pewne problemy,
jeden niepewny ruch mógł skutkować utratą
równowagi, wywrotką i blokowaniem kolejnych
zawodników. Na szczęście nie było
poważniejszych wypadków. Po pokonaniu podbiegu
był zjazd i …. tak dalej….i tak dalej…
podbiegi, zjazdy i pchanie po płaskiej trasie.
Tak się to wszystko toczyło przez 90 km.
Oznaczenia trasy były co 1 km, jako
odliczanie. Pierwszy znak jaki zobaczyłam to
był 87 km! Tyle kilometrów pozostało jeszcze
do pokonania! Nie zniechęciłam się ; ) Około
30 km biegłam równo w swojej grupie, nie
czułam zmęczenia, trasa powoli ubywała. Nie
miałam ze sobą zegarka, zaś na wyjęcie
telefonu szkoda mi było czasu, więc nie
wiedziałam w jakim tempie biegniemy.
Zakładałam jednak, że tak duża ilość osób,
pośród których biegłam, nie może być
niesklasyfikowana! Marzył mi się półmetek! Gdy
zobaczyłam tabliczkę z napisem 45 km
pomyślałam o tym, że jeszcze tylko 3 km i do
pokonania zostanie TYLKO maraton!!!! Na
punkcie Evertsberg, gdy do końca pozostał
tylko MARATON, (średnio punkty żywieniowe, lub
z napojami, były rozstawione co 10 km)
zobaczyłam po raz pierwszy zegar, była 11:38!.
Chociaż do tej pory nie miałam jakichś bardzo
trudnych momentów, zwątpienia czy czegoś
podobnego, to patrząc na czas przybyło mi
pewności, że w limicie się zmieszczę!
Na półmetku, co było bardzo miłe usłyszałam
jak spiker wyczytuje moje nazwisko, potem
dowiedziałam się, że byłam jedyną Polką
startującą w tym biegu. Dalsza trasa nie była
bardzo trudna, ale pewne zmęczenie było coraz
bardziej odczuwalne, zwłaszcza ból rąk.
Kolejnym momentem, który zapadł mi w pamięci
był na 12 km do mety, gdy ból lewej dłoni
uniemożliwił mi wypuszczanie kijka, miałam
cały czas dłoń zaciśniętą, „zablokowaną na
kijku”…. Ale wiedziałam, że bieg ukończę. I
ukończyłam dokładnie po 8 godzinach, 8
minutach i 46 sekundach! Byłam szczęśliwa!
Był to mój pierwszy start w zawodach na
nartach biegowych. Na pewno moim plusem było
to, że dość dobrze radziłam sobie na zjazdach
i o dziwo na podbiegach! Organizatorzy
przestrzegali przed zawodami, że z racji na
oblodzenie trasy może być konieczność
zdejmowania nart na zjazdach i schodzenia,
część zawodników właśnie tak postępowała.
Zaliczyłam tylko cztery niegroźne upadki, a to
najechałam sobie na kijek, a to się zagapiłam,
nic poważnego.
Do biegu, który był dla mnie właśnie
„rzuceniem się na głęboką wodę” albo „łapaniem
byka za rogi” miałam tylko pewne przygotowanie
kondycyjne (chociaż nigdy wcześniej nie
pokonałam 90 km, najwięcej ok. 80 km - kilka
lat wcześniej podczas Biegu Rzeźnika) i jak
mnie wszyscy znawcy zapewniali, dość dobre
wyczucie nart (nie chcieli wierzyć, że tak
mało na nich biegałam). Mogę powiedzieć, że to
był mój dzień! Wszystko mi pasowało, nie
miałam problemów z nietolerancją jedzenia, z
brakiem energii, nie dokuczały mi skurcze, nie
było mi ani za zimno ani za gorąco, stojąc na
starcie nie odczuwałam stresu. Ktoś kto
sprawdza predyspozycje na podstawie biorytmów,
mógłby rzec, że trafiłam idealnie, mój biorytm
fizyczny wynosił 100%.
Jeśli jeszcze w jakiś sposób ten bieg można
podsumować, to z pewnością Bogu dziękować
wypada, że udało się nam wszystko idealnie,
byliśmy w odpowiednim miejscu i w odpowiednim
czasie, zważywszy na obecną sytuację
epidemiologiczną. Serdeczne podziękowania na
pewno należą się moim Współtowarzyszom
(zawodnikom, którzy już w wielu biegach
narciarskich brali udział), którzy
przygotowali mi narty, udzielali wskazówek,
cały czas dodawali otuchy i dopiero po biegu
przyznali się, że brali taką możliwość pod
uwagę, że jednak gdzieś z trasy będę musiała
zejść. Karolowi, który nie mógł z nami
pojechać, a który do udziału w biegu mnie
namówił, który niemal proroczo oszacował mój
czas (przy zgłoszeniu, należało podać
przewidywany czas ukończenia zawodów, na tej
podstawie trafiało się do odpowiedniego
sektora), za Jego namową podałam 8:15h. Mojej
Rodzinie i Przyjaciołom, którzy we mnie
wierzyli i dopingowali! … skutecznie ; ). Na
drugi dzień bolały mnie chyba wszystkie
mięśnie, zwłaszcza brzucha, co znaczy, że się
na trasie nie obijałam ; ).
PS. W Szwecji zadziwiły mnie lampki w oknach
(które się pięknie, niemal w każdym oknie
świeciły) i powszechny brak w oknach
firanek ; )
Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji
z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem
|