Polskie Towarzystwo
        Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości

Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna
RELACJE

Galeria

Wojtek Szarota
Śladami Cezarego Baryki
25.07-17.08.2018


17 sierpnia po 22 dniach powróciła kolejna wyprawa Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział Beskid z wojaży po Gruzji i Azerbejdżanie p.t. „Śladami Cezarego Baryki”. Sądząc po ilości przygód i przeciwności można ją bardziej porównać do Eneidy, ale z równie pozytywnym zakończeniem. Zakładany główny cel: zdobycie Kazbega z powodów obiektywnych (zła pogoda, lawiny i duża ilość świeżego śniegu) nie udał się, co większość przyjęła z pokorą ludzi gór. Zwiedziliśmy 9 krajów i również tyle samo przejść granicznych. Niektóre przekraczaliśmy 6 godzin, a niektóre nawet za drugim podejściem.
 Okazało się, że zmieniły się przepisy i kierowcy musieli posiadać wizy pracowników co wiązało się z wizytą w konsulacie Turcji w Płovdiwie. Akurat była niedziela, więc trzeba było poszukiwać noclegu w pobliżu granicy w Svilengradzie. Robert Cempa z pomocą Arka taki nocleg znalazł szybko, więc  mogliśmy wypocząć. Miasto nieco chaotyczne, choć nie pozbawione zabytków czy atrakcji np. stary most Mustafy Paszy z 1529 r. na rzece Maricy. Obecnie to miasto kasyno, głównie dla przybyszów zza Bosforu. W poniedziałek nie uzyskaliśmy wiz, udało się to dopiero w dniu kolejnym. To dopiero falstart.
Wjeżdżamy do Turcji z dwudniowym opóźnieniem, trzeba odwoływać noclegi, korygować plany. Zwiedzamy nocą Istambuł w jego zabytkowym starym centrum w tłumie turystów i turystek dość często zakrytych hadżibem – nikabem. /1/Zaraz potem ruszamy jeszcze nocą w stronę granicy z Gruzją, aż po kres możliwości kierowców w okolice Trazbonu w Vakfikebir. Tam nocujemy i zwiedzamy okolice hotelu. Koloryt miasteczka i temperament jego mieszkańców jest jakże inny od nam znanych. Smakuje nam miejscowa herbata, jesteśmy jakby nie było w zagłębiu słynnej tureckiej herbaty. Wydaje nam się, że jedynym zajęciem tutejszych mężczyzn jest delektowanie się  herbatą i czytanie gazet.
Rankiem wyruszamy w stronę Batumi i docieramy do granicy przed południem, ale kolejka autokarów i samochodów bardzo długa. Po około 6 godzinach jesteśmy w Gruzji. Zwiedzamy już o zmierzchu Batumi i ruszamy w stronę Kutaisi, gdzie mamy zastępczy nocleg, musieliśmy odwołać te zarezerwowane w Achalciche. Docieramy pod hotel około godz. 23. Rankiem po śniadaniu ruszamy w stronę Tbilisi zwiedzając pospiesznie stolicę Gruzji, by dalej ruszyć w stronę granicy azerskiej./2, 2a, 2b/
Przekraczanie granicy azerskiej przypomina nieco zamierzchłe czasy. Za każdym pojazdem zamykana jest duża żelazna brama. My również czekamy przed bramą dla pasażerów  dobre 40 minut. Po drobiazgowej kontroli przechodzimy na terytorium Azerbejdżanu. Przejeżdżamy do Gandży, to drugie, liczące 330 tys. mieszkańców miasto Azerbejdżanu. Według legendy skarb czyli po arabsku gandża, miał się przyśnić władcy arabskiemu Muhammadowi Ibn Khalidowi i właśnie w tym miejscu założył miasto. Nasza grupa śpi nieco za miastem, nieopodal mauzoleum Nizamiego, poety perskiego, twórcy literatury perskiej. Nizami miał ogromny wpływ na literaturą muzułmańską, ale i europejską np. na utwory” Dywan Wschodu i Zachodu” Goethego czy „Romeo i Julię” Szekspira. Znany klasyk rockowy „ Layla” Erica Claptona to również utwór w strefie słownej nawiązujący do poezji Nizamiego. /3/
Kolejny dzień spędzamy w położonym kilkanaście kilometrów na południe od Gandży, Göygölskim Parku Narodowym, który powstał 2008 roku na bazie starego rezerwatu przyrody Jezioro Göygölskie z roku1925. /4/Dojeżdżamy na parking, skąd ruszamy szosą by za chwilę złapać „marszrutkę” do górnego jeziorka. Od parkingu ruszamy schodami betonowymi do jeziorka na wysokości ok. 2020 m. n.p.m. Nasi górscy zapaleńcy ruszają bez zwłoki w górę w stronę grani. Ja zostaję z paroma osobami nad jeziorem, nad którym góruje szczyt przypominający nasz Giewont. Jest to urocze miejsce ze wspaniałym powietrzem. Gdy ruszamy z powrotem, nagle zaczyna padać deszcz. Znajdujemy schronienie w szopie przeznaczonej dla koni, co uchroniło nas przed przemoczeniem. Niestety nasi górscy towarzysze przeżyli dość gwałtowną,  obfitującą w pioruny, deszcz i grad burzę. Nie muszę dodawać, że zejście w rozmoczonych stromych trawkach dostarczyło im nie lada trudności. Wracamy cali i zdrowi do Gandży, wysiadając w jej centrum aby coś zjeść. Muszę przyznać, że Azerowie są bardzo gościnni i uczynni, zaraz szybko nas obsługują i pytają co jakiś czas, czy czegoś nie potrzebujemy. Jedzenie z grilla smaczne, obfitujące w sałatki. Powracamy do hotelu po zmierzchu.
 Kolejnego dnia zwiedzamy Gandżę, miasto założone w V wieku, prawa miejskie otrzymało w 859 roku. Zniszczone przez trzęsienie ziemi w 1139 r. i liczne najazdy, podupadło. W XVI w. zostało powtórnie lokowane przez Abassa władcę perskiego, w miejscu oddalonym o około 8 km na wschód od pierwotnego założenia. Położone na szlaku handlowym miedzy Morzem Kaspijskim i Morzem Czarnym na jednym z wariantów tzw. Jedwabnego Szlaku doskonale rozwijało się. Do dziś zachowało się wiele zabytków, w większości doskonale utrzymanych: Hamam, Karawanseraj szacha Abassa, czy Ugurłu chana z XVII. Karawanseraje to zajazdy dla wędrujących karawan, z pomieszczeniami dla towarów, zwierząt i podróżujących. Te obiekty w Gandży są naprawdę imponujące i co istotne cały czas trwa ich waloryzacja przywracająca dawny blask i wygląd. Zwiedzamy Meczet piątkowy szacha Abassa z XVI wieku. Opiekun meczetu proponuje nam zwiedzenie dumy muzułman - sanktuarium i nekropolii Imamzada. Budowla zachwyca precyzją i kunsztownością wykończenia. Wokół spokój i wyciszenie, choć ludzi jest dość sporo./5, 5a/
Z Gandży ruszamy w stronę półwyspu Apszerońskiego, w którego centrum położone jest największe miasto Azerbejdżanu, Baku. Droga szybkiego ruchu jest bez zastrzeżeń, więc bez przygód docieramy do Gobustanu, leżącego nieco na południe od Baku. To jeden z najbardziej jałowych i niegościnnych obszarów. Terytorium Azerbejdżanu jest bardzo zróżnicowane przyrodniczo. W najwyższych partiach Kaukazu położonych w północnej części kraju występują łąki alpejskie, skały i lodowce, Góry Karabachskie i Tałyskie położone w południowej części porastają gęste lasy, natomiast w środkowej znajdują się stepy oraz półpustynie. Azerbejdżan jest także państwem, na którego obszarze znajduje się połowa wszystkich wulkanów błotnych na świecie. Z istniejących na świecie 800 wulkanów błotnych, 350 znajduje się na jego terytorium.
My najpierw udajemy się do będących na listach UNESCO naskalnych rysunków sprzed ponad 40 tysięcy lat. /6/ Gmach budynku parku archeologicznego jest okazały, a ścieżki dydaktyczne uporządkowane i dobrze oznaczone. Wędrujemy ostrożnie, ponieważ co rusz spotykamy tabliczki, które ostrzegają przed niebezpiecznymi małymi wężami, podobno bardzo groźnymi. Naskalne malunki i ryty są wyraźne i bardzo ciekawe graficznie - uproszczone, a jednocześnie piękne w swej prostocie i wyrazie. Tańczący ludzie, bydło i inne zwierzęta sprawiają wrażenie jakby wyszły spod ręki nieco nonszalanckich grafików. To miejsce Azerowie uważają za swoja kolebkę. Przodkowie Azerów byli obecni na tych ziemiach od dziesiątek tysięcy lat, co potwierdzają dokładne badania nad rysunkami. Ale na południowym Kaukazie nic nie jest tak jednoznaczne jak przedstawiają to oficjalne przekazy i źródła, lecz zależy od postrzegania przez poszczególne nacje zamieszkujące ten zróżnicowany kraj. Dotyczy to nie tylko Azerów, ale i Ormian, Gruzinów, Osetyńców,  Abchazów czy Ormian z Górnego Karabachu i innych. Azerowie uważają się za potomków ludów tureckich, wszak język turecki i azerski pokrywają się w 90 %. Z drugiej strony historycy rządowi i państwowi odwołują się do tradycji Albanów Kaukaskich będącym ludem indoeuropejskim o religii chrześcijańskiej, a większość Azerów to muzułmanie. Połowa muzułman jest szyitami, to ci którzy zamieszkują tereny bliżej Iranu, a druga połowa sunnitami w północnej części kraju. Ale wracając do relacji – gdy wychodzimy z parku archeologicznego od razu jesteśmy nagabywani przez taksówkarzy oferujących przejazd do wulkanów błotnych. 
Co roku tysiące turystów odwiedza Azerbejdżan by podziwiać efektowne wybuchy wulkanów błotnych, wywołane erupcją gazu ziemnego, który przedostaje się do powierzchni ziemi.  /7,7a/ Zdarza się, że powstaje wtedy słup ognia sięgający do 1000 m wysokości (np. wulkan Garasu). Na końcu pobliskiego miasteczka dogadujemy się z 5 taksówkarzami na kwotę 8 aznarów. Nawet nie przypuszczałem, że będzie to fascynujące i pełne emocji safari przez półpustynne bezdroża. Kierowcy chcieli się nawzajem wyprzedzać, nie oszczędzając swoich wozów. Po powrocie z wulkanów do miasteczka, gdzie czekał na nas nasz bus, wszyscy byli podekscytowani właśnie tą jazdą, jakby spychając na dalszy plan kilkanaście wysokich od 1 - 5 metrów wulkanów wyrzucających co rusz ze swoich kraterów płynne błoto. Częściej leniwie od niechcenia, ale zdarzały się erupcje chlapiące obserwatorów. Podobno błoto ma właściwości lecznicze na choroby skóry i wcale nie tak łatwo go usunąć z tej skóry. Jedziemy z Gobustanu wzdłuż wybrzeża Morza Kaspijskiego. Świetna okazja na wykąpanie się w tym największym słonym jeziorze bezodpływowym, liczącym ok. 370 000 km². Jezioro to podobnie jak Morze Czarne czy Śródziemne jest reliktem Oceanu Tetydy. Zasilane jest rzekami słodkowodnymi: Wołgą, Atrekiem, Kumą, gruzińsko-azerską Kurą, Terekiem czy Uralem. Średnia głębokość w północnej części tego morza wynosi 5-6 m, w środkowej 190 m, w południowej głębokość osiąga ponad 1 km. Z Morza Kaspijskiego poławiano jesiotra, co doprowadziło do jego nadmiernego wytrzebienia, więc na razie zaniechano połowów, a na granicy sprawdzają czy nie wywozi się kawioru z tego gatunku ryb. Kąpiel w zachodzącym słońcu przynosi ukojenie po pełnym wrażeń dniu, zbieram muszelki, których w tym miejscu jest cała masa.
Wieczorem dojeżdżamy do naszego hotelu w Baku, kwaterujemy się i jeszcze około 21:00 wyruszamy na nocne zwiedzanie. Baku to dwumilionowe miasto budowane z rozmachem i niekiedy z przepychem. To najniżej położone miasto tej wielkości - znajdujące się na wysokości 28 m poniżej poziomu morza. Wyruszamy autokarem do ścisłego centrum i poza starym miastem tzw. miastem wewnętrznym, podziwiamy budynki i budowle pięknie oświetlone zwłaszcza wieżowiec z iluminacją w postaci płomieni zmieniających się we flagę Azerbejdżanu. /8/  Na oświetlonym nabrzeżu widoczna jest wieża wiertnicza. Wszak Baku na ropie leży. To tutaj w drugiej połowie XIX wieku przybywali ci, którzy chcieli na tej ropie zarobić wielkie pieniądze. Również wielu Polaków: z guberni rosyjskich, z Królestwa Polskiego, z Galicji. Wśród nich Witold Leon Zglelnicki,  zesłany z państwowej posady w Królestwie za defraudację państwowych pieniędzy, w Baku podejmuje się wydobywania ropy naftowej z dna morza. Wcześniej zajmował się hutnictwem żelaza. Ponieważ był geologiem pasjonatem, dokładnie namierzył pola naftowe i zbadał ich zasobność. Zbudował pierwszą na świecie platformę wiertniczą,  czyniąc z Baku prawdziwe naftowe Eldorado. Konstruował przyrządy do pomiaru precyzyjności wierceń, oferując je nafciarzom. Nawet szach Iranu docenił go, za określenie i opisanie złóż roponośnych swojego kraju. Można powiedzieć, że był pierwowzorem, archetypem ojca Cezarego Baryki, ponieważ prawie wszystkie swoje doczesne bogactwa przeznaczył na rozwój nauki polskiej oraz stypendia dla zdolnych Polaków. Był człowiekiem wszechstronnym, wizjonerskim, niespokojnym. „Tworzeniem nowych wartości i rozmnażaniem nowego dobra trzeba wyniszczać w ludziach samą zawiść i samą nienawiść” pisał Żeromski w  „Przedwiośniu”. Ten cytat doskonale streszcza dokonania Leona Zglenickiego jak i innych Polaków rozwijających swoje możliwości w Baku, a tęskniących za wyidealizowaną Polską. Byli to m.in. inżynierowie i naukowcy: Aleksander Makowelski, Paweł Zdrodowski, Paweł Potocki, Stefan Skrzywan, Michał Abramowicz, Teodor Szumowski, Ludwik Młokosiewicz, Józef Jeśman. Również architekci mając finansowe wsparcie azerskich nowobogackich, w tym licznych Polaków, rozwijali swoje fantazje i twórczość, realizując wiele okazałych budynków i budowli. Józef Płoszko należał do najbardziej płodnych i inspirujących twórców tamtych czasów. Fascynował się architekturą orientu, wzbogacając ją o elementy historyzmu, secesji, modernizmu. Cechowała go nieokiełzana fantazja i polot. Był wziętym architektem, a jego realizacje cieszyły się wielkim uznaniem. W krajobrazie Baku i Azerbejdżanu zapisali się także inni niemniej wybitni: Eugeniusz Skibiński, Józef Gosławski, Kazimierz Skórewicz. Oni wszyscy  nie zapomnieli, że są Polakami, w różny sposób wspierając Polskę i jej przetrwanie, stając się szlachetnym zaczynem nowo powstającej Polski. Dlatego w roku 100-lecia odzyskania niepodległości warto o nich pamiętać, wspominać. Inspiracją do napisania „Przedwiośnia” były dla Stefana Żeromskiego  opowieści kobiet reemigujących z Baku do nowo powstałej Polski. Już od 1918 roku zbierał wycinki z gazet dotyczące Baku i Polaków tam żyjących. My mamy wspaniałą okazję, aby po 100 latach dotknąć na żywo miejsc rozpoczynających tę powieść. Kolejnego dnia do południa nasza wyprawa zwiedza miasto wewnętrzne, po drodze mijamy Centum Haydara Alijewa. Cóż za niecodzienny budynek zaprojektowany przez Zahę Hadid. To architektka pochodząca z Iraku, ale tworząca w Londynie. Realizowała np: przystanek tramwajowy w Strasburgu, skocznie w Bergisel w Insbruku. Jej wyjątkowy, futurystyczny budynek Centrum o misternych kształtach pełnych pofałdowań, załamań i odchyleń tworzy architektoniczny krajobraz. Szkoda, że ta przedstawicielka dekonstruktywizmu w architekturze już nie żyje i nic nie stworzy. Wchodzimy schodami wzdłuż kolejki szynowo - terenowej na wzgórze nad miastem, wśród zieleni miejskiej, tutaj specjalnie doglądanej i chronionej. Rozciąga się oszałamiający widok na Zatokę Bakijską, na wspominane nabrzeże i na Ogniste Wieże górujące nad starówką.  Ich ściany od zewnątrz pokryte są ekranem LED, dzięki czemu możliwe jest tworzenie efektownych wizualizacji, które oglądaliśmy podczas wczorajszego nocnego zwiedzania. Schodząc, przekraczamy średniowieczne mury omal potykając się o budynek Ambasady Polskiej. Dalej już wąskimi uliczkami docieramy do Wieży Dziewic, gdzie według archeologów znajdowała się zoroastryjska świątynia, zbudowana ponad 2500 lat temu; do Pałaców Szachów Szyrwanu, do Hamamów, Bramy Kupców przez którą wjeżdżały karawany na szlaku jedwabnym. Miasto Baku było znane już od V wieku. W języku perskim „Bad kube” - to znaczy „miasto wiatrów”. Rzeczywiście, miasto położone jest na półwyspie i wiatry morskie dostają się do niego przynajmniej z trzech stron./8a. /
Po przerwie na posiłek powracamy do naszego busa podziemnym przejściem, które oślepia czystością i połyskiem. Wyruszamy jeszcze do miejscowości Surachany, gdzie zachowała się świątynia czcicieli ognia – Ateszgiach. /9/ Świątynia zbudowana została w miejscu, gdzie gaz stale wydobywa się spod ziemi i zapalony ogień już nie gaśnie. Miejsca wiecznie palącego się „świętego” ognia były odwiedzane przez pielgrzymów z Indii – wyznawców religii Zoroastran. Nasza grupa również odwiedza to miejsce, wcześniej płacąc wejściówkę. Fotografie przy ogniu wymagają odporności na temperaturę, ale każdy chce zrobić sobie zdjęcie jak najbliżej ognia. /9a./ Wychodzimy również na pobliskie wzgórze z widokiem na morze Kaspijskie. Później wyruszamy na pobliskie plaże, poopalać się i ochłodzić w morzu. Wieczorem powracamy do hotelu, mijając osiedle „szklanych domów”. Wizja Seweryna Baryki nie była zbytnio futurystyczna, i zmiany które opisywał realizują się, a zapytanie Cezarego „gdzież są twoje szklane domy?” nie jest już tylko gorzkim wyrzutem.
 Następnego dnia z powodu opóźnień musimy wyjechać z Baku w stronę Lahicz. Najpierw odwiedzamy zbudowany przez Józefa Płoszkę meczet piątkowy Dżuma w mieście Shamacha. Oczywiście ostateczny szlif i dostojeństwo odzyskał dzięki Haydarowi Aliyewowi. Informuje nas o tym biały obelisk, znajdujący się na środku placu przed meczetem. Józef Płoszko nie miał funduszy na budowanie tak istotnych w islamie wież. Podobno konstrukcja centralnej kopuły była robiona w Warszawie według projektu Płoszki. Budowli nie ukończył z powodu braku finansów gminy, a później nadeszła wojna domowa i rewolucja robotnicza. Można mieć różne podejście do kultu jednostki Haydara Aliyewa w Azerbejdżanie, ale jest to „nasze” zbudowane na europejskiej perspektywie i wiedzy podejście. Ten człowiek, sądząc po jego trwałych dokonaniach, dbał o wszystkie zabytki, nie szczędząc funduszy na odnowę czy renowację. Meczet ten budzi zachwyt kunsztem i precyzją odnowy. Nasze europejskie zabytki już po paru latach po restauracji, znaczy ząb czasu i wychodzą wszelkiego rodzaju niedoróbki, bo odnawia się je za pieniądze publiczne. Tutaj jest odwrotnie, i ten meczet w miejscowości Shamacha jest tego doskonałym przykładem.
My w dalszym ciągu podróżujemy w stronę Lahicz, skąd ma wyruszyć wycieczka na Babadag, świętą górę Azerów. Babadag znaczy „Góra Ojciec” i właśnie tam Azerowie wędrują aby spełniły się ich życzenia. Jest to góra o wysokości 3629 m.n.p.m. we wschodnim Kaukazie, położona zresztą niedaleko najwyższego szczytu Azerbejdżanu Bazarduzu 4466 m. n.p.m. Z drogi krajowej należy skręcić na północ kilkanaście kilometrów w stronę Lahicz. To baza wypadowa na Babadag. Kiedyś, zwłaszcza w średniowieczu miejscowość ta była ogromnym centrum snycerstwa i wszelkich wyrobów metalowych. Produkowano tam wyrafinowaną broń palną, białą, uzbrojenie dla dworów monarszych i królewskich nie tylko wschodu, ale i zachodu. Jeszcze na początku XX wieku było tam ok. 200 warsztatów, a i obecnie nadal jest ich tam przynajmniej kilkanaście, choć na potrzeby turystów.
Większość naszej grupy wynajmuje „gruzawika”, by podwiózł ich ok 30 km w głąb doliny do podnóży Babadagu. /10/ Trwało to prawie do jedenastej, więc gdyby nie doświadczenie i tempo grupy, zdobycie szczytu byłoby niemożliwe. Zasadnicza grupa dała radę, a Szymon Pyrć po kontuzji w znakomitym stylu zdobył górę, budząc wśród pozostałych podziw. Parę osób weszło tylko na główną grań, ale i tak im gratuluję takiego wyczynu. Ja z bratem i kierowcami pozostałem w Lahicz, korzystając z posiłku w położonym w cienistym ogrodzie barze. Potem zwiedzamy miasteczko, które składa się z kilkunastu wybrukowanych otoczakami ulic, z działającym starym systemem odprowadzania ścieków w podziemnych kanałach. Co rusz znajduje się studnia, a w zasadzie naziemne podajniki wody. Ściany kamiennych domów co około 50 cm przeplatane są dębowymi belkami. Te belki tworzą jakby stelaż, odporny nawet na trzęsienia ziemi. Przewodniki informują, że to jest innowacyjny system. nigdzie indziej nie spotykany. Ludzie w malowniczych warsztatach i na straganach mają wygląd indoeuropejski. Jeden z rzemieślników, który graweruje naszemu kierowcy prezent dla jego żony, uśmiecha się szczerze i mówi: ja lubię Polaków, wczoraj było ich tutaj dwóch. Można tu znaleźć nie tylko wyroby metalowe, biżuterię, ale także zioła, patelnie, noże tasaki, przyrządy do grillowania, także tkaniny. Obecnie właśnie warsztaty włókiennicze, tkackie są magnesem przyciągającym turystów z Azerbejdżanu i ze świata. Nasi wracają ok 24:00 mocno zmęczeni, pogoda była ładna, ale trasa „gruzawikiem” i górska były bardzo wyczerpujące, bo realizowane w tak krótkim czasie. Naszego busa i nas pilnowali „smutni” panowie, ale robili to dość dyskretnie i „nienamolnie”, czuliśmy ich obecność już od pierwszych dni w Azerbejdżanie. Należy dodać, że przy wysiadaniu z „gruzawika” nasza Nina uległa wypadkowi, upadła całym ciałem na stalową osłonę tylnego koła. Nie była to jej wina, ponieważ ktoś pociągnął plandekę podcinając ją. Nina poobijana i obolała była bardzo dzielna wsiadając do busa, który zmierzał ku granicy z Gruzją.
Nad ranem bez specjalnych przygód minęliśmy granicę w miejscowości Codna, dokonując jeszcze na granicy szybkiej wymiany aznarów na gruzińskie lari. Wjechaliśmy na terytorium Kachetii, krainy prawdziwego wina gruzińskiego. Około godzin popołudniowych dojeżdżamy już do Gudauri narciarskiego kurortu Gruzji. Nasz pensjonat jest bardzo przyjemny, ale nie mamy czasu na kontemplowanie jego walorów.
Rozpoczynają się szybkie przygotowania do akcji Kazbek. Rano wyruszamy wszyscy w stronę przygranicznego Kazbegi /na granicy z Rosją/, gdzie nasi wspinacze meldują się w agencji turystycznej w oczekiwaniu na podwózkę do klasztoru Cminda Sameba. Reszta bez specjalnych rezerwacji za około pół godziny rusza w stronę wspomnianego klasztoru wynajętym na centralnym placu terenowym „mitsubiszi”. Opłata za niego jest dużo niższa niż 2 lata temu, bo wynosi 10 lari za osobę, a wtedy wynosiła 20 euro od osoby. Po zwiedzaniu klasztoru przy bezdeszczowej pogodzie, ale z tendencją do opadów, wracamy pospiesznie do miasteczka. W samym Kazbegi-Stepancminda rozpoczyna się ulewa, przed którą uciekamy w ostatniej chwili. Naszym życzymy wszystkiego najlepszego, a my wracamy do hotelu. W nocy było kilka burz ze sporymi opadami deszczu, /śpimy na wysokości ponad 2200 m n.p.m./ ale ranek jest piękny, więc mamy nadzieję, że nasi atakują Kazbega. My wynajętym terenowym autem wyruszamy do Tbilisi najpierw do szpitala z Niną. To już moja druga wizyta w szpitalu gruzińskim w ciągu 2 lat. Tym razem na Ninę czekamy nieco krócej. Wraca z opisem w języku gruzińskim, ale tłumaczy, że ma złamane cztery żebra w tym dwa z przemieszczeniem i zalecane jest leczenie zachowawcze. Nasz kierowca podwozi nas do zabytkowego centrum, ale tym razem chcemy zobaczyć największą współczesną budowlę Gruzji - katedrę Cminda Sameba. Wybudowano ją w 2004 r. jako dowód wdzięczności za rekatolizację Gruzji. Wcześniej udajemy się do położonej obok gruzińskiej restauracji. Tam na otwartej sali na dachu urządzamy sobie gruzińską „suprę” wznosząc toasty za wyprawę. Wracamy popołudniem do Gudauri. Najważniejsze, że Nina będzie żyła, choć z ciągłym bólem przez kilkanaście tygodni. A w hotelu nasi już z pokorą, ale i z uczuciem zawodu czekają po powrocie z Kazbega. Narzekali na pogodę, ulewy, które większość przemoczyły, na spartańskie warunki w stacji meteorologicznej, ale przede wszystkim na duże opady śniegu, lawiny i całkowite zachmurzenie.
 Kolejnego dnia ruszamy w stronę Kutaisi, po drodze zwiedzając Mchettę. To dawna stolica, miejsce w którym Gruzja przyjęła chrześcijaństwo w 337 roku. Mimo że król Wachtang Gorgasali przeniósł stolicę do Tbilisi, to Mchetta na zawsze pozostała miejscem koronacji jak i pochówków królów Gruzji aż do XIX w. Miasto otoczone murami zostało wpisane na listę UNESCO w roku 1994, choć od 2009 roku jest na liście zagrożonych zabytków z powodu stanu murów i fresków. Obecnie i mury i freski są w stanie idealnym, a cały koloryt i zgiełk turystów dodaje magii zwiedzaniu. Dalej wyruszamy w stronę skalnego miasta Upliscyche (pierwszej stolicy od VI w p.n.e), na którego zwiedzanie mamy godzinę.
Do Kutaisi / 11b./ docieramy o zmierzchu, by rankiem wyruszyć w stronę Batumi, wszak przed dziesiątą mamy zjawić się w biurze „Ukferry”, ukraińskiego operatora promowego. Okazało się, że biuro otwarto dobrze po dziesiątej i nagle pojawia się kolejka chętnych, głównie kierowców tirów. Opłacamy już tylko przeprawę naszego busa, bo bilety mieliśmy zapłacone przed wyjazdem. Ale dowiadujemy się, że wypłyniemy dopiero następnego dnia o dwunastej, a w rzeczywistości stało się to dopiero o dwudziestej. Musieliśmy załatwić jakiś dodatkowy nocleg. Operując między nabrzeżem a przybrzeżnym miastem we własnym zakresie zwiedzamy i kąpiemy się w morzu przy pochmurnej i wietrznej pogodzie, ale w temperaturze całkiem znośnej. Wygląd Batumi z perspektywy wypływającego promu był oszałamiający. Sam rejs całkiem przyjemny, w ogóle nie kołysało, kabiny były całkiem wygodne, a i jedzenie smaczne: śniadanie, obiad, kolacja. Pogoda była piękna, cały czas słoneczna. I tak po dwóch i pół dniach i trzech nocach docieramy do Czernomorska k/Odessy około siódmej. /12/ Tam mieliśmy ze cztery odprawy paszportowe oraz celną, więc wyruszamy z portu dopiero koło jedenastej. Teraz tylko doba jazdy non stop, i nad ranem przekraczamy całkiem spokojnie granicę w Krościenku. W Nowym Sączu byliśmy około 8:00. To już mój drugi dzień absencji w pracy poza zgłoszonym urlopem. Ale wszystko wyszło w porządku.
Wyprawa pomimo wielu perturbacji udała się i wyrażam nadzieję, że wszyscy na swój sposób jakoś są zadowoleni. Kazbek czeka i „napalonych” na niego, jeszcze kiedyś przywita gościnnie. A sam Stefan Żeromski i jego „Przedwiośnie” jakby stały się bardziej zrozumiałe dla nas. „...Jesteśmy urodzeni z defektem polskości...”oraz „...Każdy ma swoje miejsce ulubione w dzieciństwie. To jest ojczyzna duszy...”  - te cytaty z „Przedwiośnia” jakże są aktualne dla tysięcy polskich gastarbajterów marzących o powrocie do ojczyzny. Dziękuję wszystkim za wyrozumiałość, a tym, którzy organizowali, wspomagali, pomagali w organizacji wyprawy dziękuję podwójnie.
(W.Sz.)





Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem