Polskie Towarzystwo
        Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości

Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna
RELACJE

Galeria
Aldona Mika

30.05 - 3.06 2018 
Góry Zachodniorumuńskie na rowerach



Dzień I


30 maja 2018r. Sądecka Grupa Rowerowa wraz z grupą pieszych z PTT O/Beskid z Nowego Sącza wyruszyła odkrywać Góry Zachodniorumuńskie. Na dzień dobry – po nocy spędzonej w autokarze – czteroosobowa grupka rowerzystów zdecydowała się wyjechać w trasę. Naszym celem był Bihor 1849 m n.p.m. Suma przewyższeń około 1100 m. Hmm....łatwo nie było. Początek trasy bardzo trudny i żmudny.  Rower trzeba było wypchać. Oj wymęczyło nas to okropnie.  Chłopcy byli dzielni…czasami zostawiali swoje rowery i wracali po nasze. Po jakimś czasie doszliśmy do Varful Pietra Graitoare a stamtąd było trochę lepiej…trochę, gdyż po wskoczeniu na rower pognało nas za bardzo przed siebie i ….zgubiliśmy szlak. Żeby nie pchać rowerów  z powrotem chłopcy wpadli na genialny pomysł – idziemy na skróty tzw. przecinka. Jak się potem okazało nie był to mądry pomysł. Musieliśmy się przedzierać przez gęste krzaki , coś w rodzaju jałowca. Raniły nam łydki. Rowery się klinowały i nie można było ich płynnie ciągnąć. Stojąc dłużej – mrówki zaczynały wędrować po ciele. Oj, było nerwowo. Jednak - jak to mówią - nic co złe nie trwa wiecznie i po odnalezieniu szlaku było już cudnie:-) Jechaliśmy prosto do celu napawając się widoczkami. Zdobycie samego szczytu to  również podejście z rowerem u boku. Na szczęście mniej bolesne. Na szczycie zasłużony odpoczynek. Wkrótce dołączyły do nas pierwsze osoby z grupy pieszej.  Po zjeździe ze szczytu zahaczyliśmy jeszcze o wodospad Varciorog przy którym wspaniale było odpocząć i poobserwować  Piotra, który jako jedyny zdecydował się na kąpiel w lodowatej wodzie. A potem....prosto do  Pensiunea Vraja Muntelui w Arieseni. Czekał tam na nas - i na grupę pieszych PTT Oddział/Beskid - właściciel. Przemiły człowiek. Ugościł nas wspaniale a na miły początek zaserwował lokalne przysmaki i trunki. Mnogość tych trunków wszelakiego rodzaju przewijała się później każdego wieczoru. Wspomnę jeszcze o fantastycznym jedzeniu,  jeszcze lepszych deserach i  najlepszej śmietanie wiejskiej pod słońcem. Pączki maczane w tej śmietanie i  w konfiturze z jagód zapamiętam  do końca życia. Myślę, że dla wielu osób jedzenie serwowane w hotelu było  kulinarną ekstazą.




Dzień II

31 maja br. - II dzień jeżdżenia po Górach Zachodniorumuńskich. Głównym celem był Wąwóz Galbenei.   Z hotelu wyjechaliśmy  o 9.00 i podjechaliśmy pod sam szlak wiodący do wąwozu. Wiedzieliśmy już wcześniej, że nie pójdziemy z rowerami, gdyż fizycznie jest to możliwe.  Zaczęliśmy szukać miejsca,  aby sprytnie ukryć rowery w krzaczastych zaroślach. W sumie to nie mieliśmy dużych obaw związanych z ich kradzieżą, gdyż turystów i ogólnie ludzi  na szlaku  nie było. Droga do wąwozu biegła wzdłuż potoku. Przypominało to trochę przełom Hornadu w Słowackim Raju, jednak skala trudności większa . Wymagała znacznie większego sprytu i umiejętności wspinaczkowych. Bardzo atrakcyjna dla osób, które lubią takie wyzwania. My byliśmy w swoim żywiole.  Dodatkowym elementem podnoszącym adrenalinę było nieodpowiednie obuwie. Ja z Martą - zwykłe sportowe buty a chłopcy SPD-ki. Za to kask i rękawice były atutem – tak przez przypadek. Szliśmy podtrzymując się łańcucha lub stalowych lin stopy opierając na metalowych klamrach albo wyszukując  odpowiednich miejsc w skale, aby choć trochę zaczepić czubek palców. Gdzieniegdzie ubezpieczeń nie było, przez to robiło się ciężej ale i ciekawiej.  Na dole potok z zimną wodą a na skale kombinowanie jak przejść,  gdyż na pewnym odcinku ubezpieczeń było zbyt mało. Można było przejść po wodzie – co też uczyniła  Marta. Zniosła to dzielnie a nawet wyjątkowo dzielnie i z uśmiechem na ustach robiła nam zdjęcia. Na końcu tego wąwozu czekał na nas bonus, czyli słynna Cascada Evantai. Opada ona z wysokiego progu skalnego tworząc przepiękny widok. Zrobiliśmy sobie przerwę aby nasycić wzrok i porobić zdjęcia. Powyżej kaskady znajdowało się  wejście do wywierzyska Izbucul Galbenei.  Można było wejść. Wróciliśmy inną trasą w miejsce schowanych rowerów. Schodząc na drogę spotkaliśmy się z grupą pieszych, którzy dopiero rozpoczynali swą wędrówkę do wąwozu. Opowiedzieliśmy im o swoich pozytywnych wrażeniach  ale i o trudnościach.    
 Po chwili pojechaliśmy dalej. Tym razem asfaltem pod górę i w upale. Zaczynało nam już brakować wody a po drodze nie  było żadnego sklepu. Wiedzieliśmy, że jedyny pewny  punkt z napojami będzie  dopiero w schronisku Ponorului. Zaczęło robić się nerwowo. W pewnym momencie przy drodze stał Pensjonat. Podjechaliśmy. Okazał się zamknięty. Dobijaliśmy się do drzwi i okien o mało nie wybijając szyby i nic. Jacek udał się na obchód budynku a my usiedliśmy  na tarasie pensjonatu  i  zaczęliśmy  dzielić się  jedzeniem. Po kilkunastu minutach wrócił z zimnym piwem w ręku. Boże jak ono smakowało!!! Opowiedział nam, że znalazł jakiegoś pracownika w ogrodzie, który podszedł z nim od zaplecza  do sali restauracyjnej i pozwolił mu zabrać z lodówki co chce – bez pieniędzy. Szok. Zostawiliśmy mu jednak po 5 leji. Po tak fantastycznym odpoczynku pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się dopiero na rozwidleniu dróg. Jeden kierunek wskazywał miejscowość Padis a drugi Cabane Ponorului. My oczywiście do Cabany. Wcześniej jednak odpoczynek na  łące i zdjęcia.  Zastanawialiśmy się czy  grupa pieszych dotarła już do schroniska. Do Cabany jechaliśmy przez Polanę Glavoi . Było to fajne miejsce biwakowe w którym znajdowały się  także knajpki  z jedzeniem i piciem. Spotkaliśmy nawet Polaków. Pomimo wielkiej ochoty na jedzenie i picie pojechaliśmy dalej czyli do  Cabany Ponorului . Tam mieliśmy spotkać się z grupą pieszych. Niestety nie dotarli. Grupa szła i szła.  Z 3h zrobiło im się nagle 6h. Jakieś błędne dane na mapie i oznaczeniach szlaku. Wobec tego w  Cabanie Ponoruoli nie byliśmy długo. Chłopcy skontaktowali się telefonicznie z przewodnikiem grupy i pokierowali  ich na pole biwakowe. My również tam wróciliśmy. Po drodze mijaliśmy już pierwszych piechurów. Później wspólny odpoczynek. Był czas aby zjeść pyszne langosze posypane świeżym owczym serem.  Zdecydowanie lepsze niż na Węgrzech.  Wszyscy zatracili się w odpoczynku i wspólnych rozmowach. Kierowca autobusu musiał podejść po nas na piechotę bo nie mógł nawiązać kontaktu telefonicznego - może to z braku sygnału a może po prostu nie chciało się nikomu wracać. Tego dnia także grupa rowerzystów wróciła autobusem. Ze względu na późną porę dnia powrót na rowerkach zająłby nam zbyt długi czas.


Dzień III

01 czerwca br. - III dzień jeżdżenia po Górach Zachodniorumuńskich. W tym dniu dotarliśmy między innymi do tajemniczego wywierzyska - Izbucul Tauzului. Jest ono popularnym celem eksploracji wśród nurków jaskinowych. Głębokość jego dochodzi do 90 m. Nurkom udało się zejść na głębokość przeszło 80 m, jednakże, jeszcze nikt nie pokonał całej podziemnej trasy. Dotarcie do tej jaskini nie było trudne. Kierowaliśmy się w stronę wioski Casa de Piatra. O skręcie do jaskini informowała duża czerwona tablica. Pozostawało nam tylko  pozostawić rowery na początku szlaku i do wywierzyska udać się na piechotę. Dotarcie do tego urokliwego miejsca nie było trudne. Niewątpliwą atrakcją była wąska,  przekrzywiona i kołysząca się  kładka. Oczywiście można było przejść wpław potok, ale kto by moczył nogi w lodowatej wodzie ….lepiej do niej wpaść 
Później naszym celem był Ghetarul de la Vartop - jaskinia położona na wysokości około 1170 m n.p m. Znów pozostawiliśmy rowerki na początku szlaku i ruszyliśmy ostro pod górę. Kilkunastominutową przerwę zrobiliśmy sobie w pewnym punkcie widokowym – w sumie jedynym  - na tym szlaku. Było to niesamowite miejsce. Zza drzew wyłonił się nagle widok na osadę i okoliczne góry. A my znajdowaliśmy się nad skalnym urwiskiem. To urwisko zainspirowało nas do sesji fotograficznej. Udało się zrobić kilka ciekawych.
   Popędziliśmy dalej i bardzo szybko dotarliśmy do Ghetarul de la Vartop. Przy  jaskini siedziało już kilka osób  z grupy pieszej i kto chciał poszedł ją zwiedzić.  Czy jaskinia była aż taka ciekawa ???   Komentarze i  wypowiedzi  osób wracających z jej czeluści były różne. Wiem na pewno, że trasa prowadząca do i z powrotem była bardzo przyjemna.  Po zwiedzaniu biegiem po rowery ( czy jeszcze są!!! )... i jazda do hotelu przez miejscowość turystyczną Garda de Sus. To były główne atrakcje tego dnia...no można dorzucić do nich jeszcze: burzę przeczekaną pod wiatą, pyszne placki z kawałkami owczego sera, przerwę w naszym ulubionym sklepie w Arieseni i zachód słońca.

Dzień IV

02 czerwca br. - IV ( ostatni ) dzień jeżdżenia po Płaskowyżu Padis w Górach Zachodniorumuńskich. Wybraliśmy trasę wiodącą między górskimi wioskami. Wioski te tętnią życiem przez około 3-4 miesiące każdego roku. Mieszkańcy zajmują się głównie pasterstwem oraz zrywką i transportem drzewa. Podczas tej rowerówki można było ukradkiem przyjrzeć się ich codziennemu życiu i pracy. Dostrzec kolory tego życia tj.:
- olbrzymią przestrzeń z wielkimi łąkami... a za tymi łąkami góry, a za tymi górami jeszcze wyższe góry,
- spokój, zakłócany tylko przez odgłosy zwierząt lub przez drwali,
-  mnogość zwierząt, wpisującą się idealnie w ten rajski obrazek. Krowy pasące się luzem na łące. Od czasu do czasu przechodzące nieśpiesznym krokiem przez drogę ....patrzące na nas z mądrością i z zainteresowaniem. Konie - często ze źrebakami - których nikt nie pilnuje, które są naprawdę wolne. Widać ich majestat, wyniosłość i dumę. Są po prostu szczęśliwe.
- pasterzy, nienachalnych, będących gdzieś na uboczu, jakby nie chcieli zburzyć konstrukcji matki natury. Pokornych. O ich bycie świadczy dym z wędzarni, uderzenie siekiery przy ciosaniu drewna lub wędrówka w kierunku pastwiska.
- kaplicę, która stoi najwyżej. Niepozorna na zewnątrz a zaskakująca od środka.
Przy kaplicy siedział starzec, zniszczony przez słońce i styrany przez pracę. Był bardzo miły. Zachęcił nas do zwiedzania kaplicy. Wyciągnął jakieś rzeźby  i produkty regionalne typu dżemy, miody i syropy i zachęcał do zakupu. Można było popróbować. Nic nie kupiliśmy bo nie mieliśmy gdzie schować. Zostawiłam mu leje. Za jego życzliwość.  Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy dalej. Przed siebie...przez łąki i drogi.... Czuliśmy się przez te kilka godzin naprawdę wolni i wyzwoleni... Jak jeszcze ktoś ma wątpliwości, to - czytając te krótkie opisy i oglądając foty w galerii z tych czterech dni pobytu - już wie, ZA CO TAK KOCHAMY RUMUNIĘ!!!!



Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem