|
RELACJE
Aldona
Mika
Beskid
Żywiecki i Śląski na rowerze
24-25.06.2017
Dzień I
Z Nowego Sącza
wyjechaliśmy około godziny 6.30. Mieliśmy
przed sobą około 3 h jazdy do Sól-Kiczory, gdzie w
Ośrodku GRONOSTAJ mieliśmy pozostawić bagaże i
przesiąść się na rowerki. Nasza grupa
liczyła 21 osób. Wyruszyliśmy około godziny 10.30
w kierunku Nieledwi. Na dzień dobry powitał nas
pierwszy stromy podjazd na Kotelnicę, ale
trud zrekompensował przepiękny widok na panoramę
żywiecczyzny.
Po krótkim odpoczynku zjechaliśmy przez Nieledwię
długim zjazdem do Milówki. Dalej nasza trasa
biegła przez Węgierską Górkę i Cięcinę. W Cięcinie
przecięliśmy drogę szybkiego ruchu i wjechaliśmy
do Przybędzy. Po kilku kombinacjach z wyborem
trasy w końcu znajdujemy się na drodze do Lipowej.
Jadąc przed siebie, po lewej stronie, przez cały
czas towarzyszy nam dobrze widoczny maszt
radiowo-telewizyjny na Skrzycznem. W Lipowej
zatrzymujemy się przed sklepem, aby uzupełnić wodę
i coś zjeść, gdyż jest to ostatni sklep na trasie
a czeka nas najtrudniejszy etap wycieczki. W
Ostrym na skrzyżowaniu jedziemy w kierunku
Hotelu Zimnik – mijamy go z prawej strony.
Jedziemy dalej tak zwaną Doliną Zimnika wzdłuż
rzeki Leśnianki i kierujemy się na Malinowską
Skałę ( żółty szlak ). Na rozwidleniu skręcamy w
prawo na drogę pożarową L-5. Będąc już na tej
drodze każdy z nas w swoim tempie zmierza na
szczyt Skrzycznego. Aby dotrzeć na szczyt czeka
nas około 2 godzin ostrego pedałowania.
Na początku droga wiedzie
asfaltem i cały czas stopniowo się wznosi
ukazując piękno okolicznej przyrody. Na
dalszych etapach trasa biegnie zakosami i po
szutrze. Niespodzianką dla nas byli rowerzyści,
którzy mijali nas bez oznak zmęczenia, gdyż mieli
rowery z silniczkiem. No cóż. My nie po to
trenujemy, aby iść na łatwiznę. Jest ciężko, ale dajemy
radę. Zza drzew zaczyna wyłaniać się
czerwono-biały maszt telewizyjny, który jest
idealnym punktem odniesienia. A poza tym w duchu
czujemy, że cel już blisko skoro go widzimy.
Niestety końcowy etap się wyostrza i jest
trudniej niż było, ale jedziemy dalej. Po jakimś
czasie wjeżdżamy na drogę przeciwpożarową
L-6 i po jej przejechaniu docieramy do
szlaku niebieskiego. Podjazd na sam szczyt - około
100 m - jest niemożliwy ze względu na spore
nachylenie stoku, kamienie i korzenie. Po
przepchaniu rowerów przez ten odcinek naszym oczom
ukazuje się schronisko w którym spędzimy około 2
h. Odpoczywamy, jemy i pijemy, robimy zdjęcia i
podziwiamy widoki z platformy.
Po odpoczynku część grupy decyduje się jeszcze
dotrzeć na Baranią Górę. Udało się im to
zrealizować choć podobno łatwo
nie było. Ja zbieram osoby które zostały i wracamy
do Lipowej. Warto było się pomęczyć gdyż mieliśmy
rewelacyjny zjazd. Niestety jednej osobie
wysiadły hamulce i musiała to robić bardzo
ostrożnie. Przy parkingu blisko Hotelu Zimnik
chwila odpoczynku i wypatrywanie koleżanki, która
zjeżdżała praktycznie bez hamulców. Na szczęście
nic złego się nie stało - dojechała
bezpiecznie.
Podjęliśmy decyzję, aby wracać do bazy obierając
kierunek - Magurka Radziechowska. Powrotna trasa
biegła podobnie, czyli drogą asfaltową.
Urozmaiciliśmy ją tylko poprzez zmianę
miejscowości będących na naszej drodze. Jechaliśmy
w kierunku Twardorzeczki, Radziechowów, Cięciny i
aż do Nieledwi w której to na sam koniec czekał
nas ostry podjazd na Kotelnicę (no cóż rano był
zjazd to na powrocie podjazd ). Ten podjazd dał
nam ostro popalić, gdyż byliśmy już bardzo
zmęczeni i obolali ( tyłki ;-). Do Ośrodka
dotarliśmy przed 21.00. Grupa, która pojechała na
Baranią Górę również dotarła o podobnej godzinie.
Byliśmy padnięci. Naprawdę padnięci. Zrobiliśmy
przecież ponad 80 km w tym podjazd na Skrzyczne,
który nie jest łatwy. Druga grupa ponad 90 km.
Prysznic nas trochę ożywił i spotkaliśmy się
wszyscy pod wiatą przy wspólnym biesiadowaniu.
Świętowaliśmy uzyskane przewodnictwo Gośki, która
uraczyła nas wybornymi trunkami i jadłem. Każdy z
nas dzielił się swoimi przeżyciami i emocjami.
Ustaliliśmy godzinę pobudki i jedni wcześniej,
drudzy później położyli się spać.
Dzień II

Pobudka trwała długo, ale udało się wystartować
około godziny 10. Naszym celem był Trójstyk.
Pojechaliśmy w kierunku Zwardonia. W Mycie
zjechaliśmy z drogi asfaltowej na niebieski szlak
prowadzący na Sołowy Wierch ( 848 m ). Później
wjechaliśmy na Wierch Czadeczka ( 719 m ) z
którego zielonym szlakiem dojechaliśmy
do wsi Jaworzynka -Trzycatek. Stamtąd
niecały kilometr lekko w dół do punktu w którym
stykają się trzy granice państwa: Polski, Czech i
Słowacji. Punkt ten zaznaczony jest trzema
obeliskami, z których dwa – polski i czeski są
widoczne na skraju lasu, natomiast trzeci, z
godłem Słowacji jest za potokiem i krzaczkami. Na
szczęście jakoś można do niego dotrzeć. Na granicy
znajduje się wiata i punkt gastronomiczny z
czeskimi napojami oraz fast foodami. Od
czeskiej strony dochodzi tu żółty szlak z wioski
Hrčava, który jest również atrakcyjny dla
rowerzystów. Była przepiękna pogoda więc
leniuchowaliśmy pod wiatą około godziny.
Droga powrotna prowadziła w kierunku Jaworzynki,
Koniakowa, Ochodzitej i Lalik. Przez
Koniaków prowadziła non stop pod górę, ale za to
można było zachwycać się przepięknymi widokami. Po
osiągnięciu najwyższego punktu wzniesienia przy
Karczmie Ochodzita ( jakieś 100 m na szczyt
Ochodzitej, który wynosi 895 m ) – chwila
przerwy. Mieliśmy nadzieję, że zjemy w
karczmie obiad bo słynie z dobrego jedzenia i jest
położona w charakterystycznym punkcie widokowym,
ale tłum ludzi i godziny oczekiwania na jedzenie
nas zniechęciły. Jakieś 200 m poniżej zjedliśmy w
Gospodzie Koronka w pobliżu Koczego Zamku z
którego rozciąga się panorama na Beskid Śląski i
Żywiecki. Po posiłku za jakieś 20 minut byliśmy w
Gronostaju, bo większość drogi biegła w dół.
Szybkie odświeżenie ciał, pakowanie, ładowanie
rowerów na przyczepkę i powrót do Nowego Sącza.
Wróciliśmy może trochę zmęczeni, ale roześmiani.
Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji
z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem
|