Polskie Towarzystwo Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości
Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Koło PTT w Tarnobrzegu
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna


Retezat
RELACJE

galeria
Maria Dominik

Wyprawa w Dolomity
29.07-7.08.2016


   
    Sądecko-łódzka grupa członków PTT w liczbie 11 osób, wybrała się na zorganizowaną „własnym sumptem” wyprawę w Alpy. Celem była Pala - największa i jedna z najciekawszych grup górskich w Dolomitach, znajdująca się w ich południowo - zachodniej części. Od masywu Marmolady oddziela ją potężna dolina Valle del Biois, od Civetty dolina Cordevole, od zachodu graniczy z doliną Val Cismon, zaś od południa z grupą Dolomiti Bellunesi. Najbardziej charakterystycznym elementem grupy jest potężny płaskowyż- Altipiano delle Pale di San Martino, znajdujący się w centralnej części, na wysokości 2500- 2700 m. To największe tego rodzaju plateau w Dolomitach, o iście księżycowym, pustynnym wyglądzie, łatwo dostępne z miasteczka San Martino di Castrozza, z którego kursuje dwuetapowa kolej linowa w pobliże schroniska Rosetta (2581 m) To właśnie w tym miasteczku, położonym u stóp Pali na wysokości 1466 m rezerwujemy wygodny hotel.

Dzień 1 i 2

     Wyruszamy w piątek około północy, jedziemy przez Bratysławę, Wiedeń, Innsbruck, by przed Bolzano obrać kierunek na Predazzo. Podziwiamy piękne alpejskie doliny i strzelające w niebo dolomitowe turnie. Do San Martino docieramy około 17.00. Z naszego hotelowego tarasu /apartament 4 osobowy/ cała grupa podziwia wspaniałą panoramę miasteczka i otaczających je gór: od północnego wschodu turnia Cimon della Pala (3184 m), nazywana nieraz, ze względu na swoją strzelistą  sylwetkę, "Matterhornem" Dolomitów. Na wprost kolej linowa na Altipiano i szczyt Cima Rosetta (2743), obok Cima Val di Roda (2802 m) a dalej na południe leżą słynne bliźniacze turnie Sass Maor (2814 m) i Cima della Madonna (2752 m) u stóp których można dostrzec schronisko Vello. Po drugiej stronie doliny Cismon piętrzą się nad tarasem szczyty Cavallazza (2324 m), Valcigolera (254O m) a także „narciarska” Tognola (2383 m) z widoczną kolejką gondolową.

Dzień 3

    Niedzielny poranek przywitał nas nie najlepszą pogodą, ale zdecydowaliśmy się wyruszyć na przełęcz Passo Rolle (1980 m). Ruszamy na szlak w
asyście grzmotów. Postanawiamy schronić się w budynku wyglądającym na schronisko. Niestety tylko niewielki korytarz był dostępny, ale było ciepło i sucho. Po kilkudziesięciu minutach, jeszcze w deszczu wyruszyliśmy ponownie w górę. Przejaśniło się zupełnie i pokazały się przepiękne widoki, na koronkę najwyższych szczytów Pali: Cimon Della Pala (3184 m) i Cima Della Vezzana (3192 m). Podchodzimy szlakiem z pozostałościami fortyfikacji z czasów I wojny światowej na Cima Cavallazza (2324 m). Chciałoby się posiedzieć na szczycie, ale zbliża się kolejna burza. Schodzimy po bardzo stromym zboczu do urzekających alpejskich jezior Colbricon (2000 m) i schroniska o tej samej nazwie. Marzenia o wygodnej ławce w ciepłym i suchym wnętrzu, mogli zrealizować tylko ci, którzy złożyli zamówienie. Reszta mokła pod skromnym okapem na zewnątrz. Schodziliśmy w deszczu, jedna grupka do Malga Ces (1670 m) i do hotelu a druga do aut na Passo Rolle.


Dzień 4

    W poniedziałek od rana pada. Zrezygnowaliśmy więc z planowanego na ten dzień wyjazdu kolejką linową na Altipiano delle Pale. Ponownie jedziemy na przełęcz P-so Rolle, skąd planujemy zdobyć szczyt Mulaz(2906 m), jeśli pogoda się poprawi. Zostawiamy samochody (nasz dziewięcio-osobowy bus prowadzony przez Dorotę Najduch i auto Marka i Zosi), ubieramy peleryny i ruszamy w kierunku P-so Costazza i schroniska Baita Segantini (2170 m), ścinając zakosy drogi gruntowej. Pada jakby nieco mniej, więc idziemy dalej. Szlak teraz mocno schodzi w dół do hali Vezzana, skąd skręca na piarżysko, które na szczęście przechodzimy płajem i wspinamy się zakosami po drugiej stronie kotła, trawersując zbocze Mulaza. Po drugiej
stronie widzimy tonącą w chmurach koronkę turni wokół Cima Focobon (3054m). 
Wreszcie, po mozolnej wspinaczce, przed nami rysują się okolice Passo Mulaz (2619 m). Widać szlak zbiegający po bardzo stromym piargu z przełęczy Farangole. To końcówka szlaku 703 prow
adzącego od schroniska Rosetta do schroniska Mulaz. Na przełęczy zastanawiamy się czy iść na szczyt, słynący z pięknych widoków i dzwonu na wierzchołku. Chociaż pogoda zdecydowanie się poprawia, pokazuje się nawet słońce, to czapa chmur nadal zahacza o góry. Na zdobycie szczytu decydują się tylko Grybowianki i Nina. Reszta zbiega w kilkanaście minut po głazach do schroniska Giuseppe Volpi al Mulaz (2571 m). Jest pięknie położone pomiędzy masywnym szczytem Mulaz i postrzępioną granią Cima Del Focobon. Suszymy się w słońcu pod ścianą z widokiem na turnie Focobon.          Schodzimy tą samą trasą na P-so Rolle, podziwiając po drodze już zupełnie odsłonięte, lśniące w słońcu, wspaniałe turnie Cima della Vezzana (3192 m) i Cimon della Pala (3184 m). Doskonale widać kocioł z lodowcem spływającym z przełęczy Travignolo (2925 m), na którą wejdziemy w środę atakując szczyt Vezzany. Wracamy do hotelu bardzo zadowoleni. Grażyna i Ala po zdobyciu Mulaza, weszły jeszcze ferratą na przełęcz Margherita.
 
Dzień 5

     We wtorek mamy od rana pogodę. Wyjeżdżamy kolejką linową na Col Verde i dalej na przełęcz Rosetta (2635 m), skąd rozciąga
się płaski masyw skalny Altipiano. Postanawiamy najpierw zdobyć pobliska Rosettę (2743 m), która z płaskowyżu wystaje jak dziób statku a od strony położonego prawie 1300 m  niżej S.Martino, obrywa się urwiskami, które robią wrażenie, podziwiamy skalne okno, przez które widać miasteczko. Widoki ze szczytu mocno ograniczone przez zalegające mgły. Zbiegamy po skałach w stronę schroniska Rosetta Pedrotti (2581 m).
Idziemy  szlakiem 709 przez pofałdowany płaskowyż do przełęczy Passo Pradidali Basso (2658 m). Krajobraz iście księżycowy, dookoła wygładzone przez lodowiec ogromne skały, między którymi występują spore zapadliska. Takie góry w górach. Od przełęczy krawędź Altipiano gwałtownie opada na południe, tworząc kocioł Pradidali. Schodzimy w dół między strzelistymi szczytami, przecinamy piarżysko i kolejne progi skalne, podziwiając wspaniałe turnie po obu stronach kotła: po prawej Pala di San Martino (2982 m), Cima Immink (2855 m), Cima Pradidali (2774 m) a jeszcze dalej na południe turnia Sass Maor (2814 m); po lewej piętrzą się Cima Wilma ( 2797 m) i Cima Canali (2900 m). Dochodzimy do schroniska Pradidali (2278 m) otoczonego koroną powyższych szczytów, widoki przepiękne.
Po krótkim odpoczynku, część grupy (5 osób) wyrusza na ferratę Porton. Pozostali, w tym niżej podpisana, podchodzą na przełęcz Passo di Ball (2443 m n.p.m.). Schodzimy doliną Val di Roda po drugiej stronie szczytu Pala di San Martino. Najpierw pokonujemy ubezpieczone metalową liną odcinki skalnego szlaku, ekspozycja jest duża, chwilami gdy widoczność się poprawia, widać niesamowicie głęboką dolinę o ścianach tworząc
ych niemal pionowe urwiska. Wchodzimy na trawiasty taras i skręcamy w dół doliny Val di Roda na tzw. koński szlak wybudowany w 1912 r przez miłośnika gór, barona von Lessera. Scieżka jest zaskakująco wygodna, choć liczne zakosy i przepaści przyprawiają o zawrót głowy. Ciekawe jak to znosiły konie! Zmęczeni, docieramy około 18.00 do S. Martino  di Castrozza. Alina i Grażyna przyszły niedługo po nas, wspinały się na ferratach Porton i Gusella. Pozostała trójka /Nina, Marek i Adaś/ po przejściu ferrat Porton i  Vecchia, dotarła do hotelu po 21.00 Oto ich relacje:

    Alina:  Wtorek był pierwszym dniem bez deszczu chociaż pogoda nas nie rozpieszczała. Było chłodno i od rana przewalały się chmury, które zas
łaniały najwyższe partie gór. Po dojściu do schroniska Pradidali i krótkim odpoczynku podjęłyśmy decyzję o pójściu na ferraty, pomimo niezbyt zachęcającej pogody. Wejście na ferratę Porton  było  niezbyt miłe: zalegający śnieg powyżej kilkumetrowej szczeliny. Początek ferraty robił wrażenie ciemnej otchłani, ze skał spływała woda i było bardzo ślisko co utrudniało dojście na ubezpieczony odcinek. Mroczny nastrój potęgował fakt, że nikogo nie było ani przed nami ani za nami. Ferrata zaczęła się od prawie pionowej ściany ubezpieczonej stalowymi klamrami. Takie klamry i drabinki powtarzały się. Chociaż  miała być wyjątkowo widokowa, to tylko czasami odsłaniały się zamglone szczyty i w dole San Martino di Castozza.  Chmury tak szybko się nasuwały, że trudno było zrobić dobre zdjęcie. 
    Po wyjściu z ferraty Porton  na krótko nastąpiła miła odmiana: zza chmur wyszło słońce, na wapiennych skałach pojawiły się różnokolorowe kwiaty (w tym kępy szarotki).  Po odpoczynku i posileniu się przeszłyśmy na ferratę Gusella. Miała inny charakter, wprawdzie była nieco łatwiejsza, ale za to były długie eksponowane odcinki bez ubezpieczeń. Na początku przypominała amfiteatr. Ostatni odcinek ferraty kończył się długim zejściem w dół po mokrej i śliskiej skale. Utrudnienie stanowił fakt, że źle widoczne były ubezpieczenia z powodu dużego nachylenia ściany skalnej (tym odcinkiem łatwiej byłoby wychodzić). Tak więc początek i koniec odcinków ferratowych były podobne.  

Nina: Ferrata Porton, określana jako trudna (Tkaczyk), znajduje się niedaleko schroniska Pradidali (2278 m npm). Trawersuje wysokie ściany Cimy di Ball, poprzecinane głębokimi żlebami.
Po dotarciu na przełęcz położoną ponad schroniskiem ujrzeliśmy odpowiedni drogowskaz z nazwą i czasem przejścia 3 godziny. Potem było już gorzej, bo zejście rozwidlało się na 3 strony, a tu żadnych znaków poza skromną tabliczką z liną i karabinkiem. Po negatywnym sprawdzeniu drogi na wprost, Adaś zszedł jakieś 100 m stromym piarżystym żlebem po lewo w dół znajdując pierwszy znak. Schodząc dalej napotkaliśmy przeszkodę w postaci nieprzedeptanego lodowczyka zalegającego nasz szlak prowadzący na przeciwległą stronę żlebu. Podjęłam więc decyzję o obejściu lodowca od dołu i powrót w górę do szlaku. Trochę to zajęło czasu, ale w końcu  wykryłam wysoko na ścianie początek ferraty. W tym miejscu ściana była bardzo mokra, dodatkowo spadał z góry mały wodospadzik. Po wpięciu się w liny od razu byliśmy wysoko nad żlebem, który prowadził dalej pionowo w dół. Pierwszy wspinał się Adaś, ja wybrałam miejsce w środku, pochód zamykał Marek. Ekspozycja była znaczna, mnóstwo powietrza pod stopami, drabinki, klamry, kołki, nieduże przewieszki, a nawet trzeba było przeskoczyć pieczarę. Ale nie były to trudności nie do pokonania. Okrążyli
śmy wybrzuszoną połać skał, które zaprowadziły nas do następnego bardzo ciemnego  żlebu z powodu zalegającej na szczytach gęstej mgły. Początkowo znaki (czerwone maźnięcia) prowadziły nas w górę, jeden z nich w bok i się skończyły. Idąc dalej w górę wypatrzyłam liny na wysokim garbie na środku żlebu. No były, ale szybko się skończyły. Tu chłopcy chcieli wracać w dół, ale przekonałam ich, że można tylko w górę (pomógł kompas Adasia). Za niedługo dotarliśmy do przeciwległej ściany żlebu, gdzie umocowana była długa drabina, potem już po linach wydostaliśmy się na przełęcz Porton (2460 m). Zdecydowaliśmy, że z powodu późnej już pory wrócimy do San Martino ferratą Vecchia (czyli starą). Bardzo długo schodziliśmy w dół, przed nami zamiast skał zaczęły się rozpościerać zielone lasy, a skały okalające kotlinę Sora Ronz, którą schodziliśmy zaczęły się kończyć i raptem w trawie tabliczka z liną i karabinkiem, zaglądamy w dół, a poniżej pionowa skała kilkaset metrów w dół, a ferrata wcale nie stara, bo aż błyszczy się i srebrzy w słońcu. Pierwszy ruszył teraz Marek, zamykał Adaś. Poza pionem trudności nie było żadnych, taka szkolna ferratka, mnóstwo klamer, tak że stale było podparcie dla stóp. Dodatkową przyjemnością była piękna słoneczna pogoda, której zabrakło na poprzedniej ferracie. Po zejściu z ostatniej klamry, zrobiliśmy sobie mały odpoczynek przed długą drogą do miasta.

Dzień 6

    Środowy poranek nas nie zawiódł. Od rana wszystkie wierzchołki lśnią w słońcu. Postanawiamy przypuścić atak na najwyższy szczyt Pali-Cima Vezzana (3192 m). Kolejny raz wyjeżdżamy kolejką na Col Verde i dalej na przełęcz Rosetta.
Ala wysiada na Col Verde i postanawia zdobyć szczyt pokonując najpierw trudną ferratę Bolver Lugli.
Pozostali wybierają szlak 716, pamiętając aby przerwać wspinaczkę w momencie umożliwiającym dotarcie na ostatni zjazd kolejki, czyli 16.40. Już pierwszy odcinek, zniechęca dwie osoby: najpierw trawers eksponowaną ścieżką po skałach bez ubezpieczeń, a później stromy piarg. Po dotarciu  do przełęczy Bettega (2650 m), jest już łatwiej, choć czeka nas pokonanie uskoku a wyżej rygla ubezpieczonego linami. Tu wycofują się kolejne dwie osoby. Wspinamy się mozolnie po piargach i śniegu doliną Valle Cantoni na przełęcz Travignolo (2925 m), podziwiając po drodze widoki na Altipiano i dolinę Comelle. Na przełęczy otwiera się piękny widok na północ: jakieś 1000 m niżej widać jeziorko Costazza i schronisko Segantini, koło których przechodziliśmy w poniedziałek, a dalej piętrzy się masyw Marmolady.
Stąd szlak prowadzi trawersem przez stromy piarg a następnie na skalistą grań. Grzbietem, przez ogromne potrzaskane skały wchodzę jako ostatnia na wierzchołek szczytu Cima Vezzana. Chyba powinnam być z siebie dumna-zdobyłam go po 3.30 godzinach  wspinaczki, choć w przewodniku Tkaczyka podano 4.30. Nasza szóstka zdobywców posila się, pstryka zdjęcia i ogląda olbrzymią powierzchnię płaskowyżu oraz niezmierzoną przestrzeń szczytów i dolin Dolomitów.
Schodzimy tą samą trasą, ale już we mgle. Zdążyliśmy na kolejkę i jeszcze poopalaliśmy się na Col Verde popijając piwo i odganiając wścibskie kozy, które obgryzały kwiaty w wazonach.

Relacja Ali:  Po dojeździe na pośrednią stację kolejki  (Bar Colverde 1965 m n.p.m.) trzeba było pokonać ok. 300 m różnicy wzniesień aby dojść do ferraty Bolver Lugli, która jest poprowadzona ścianą skalną drugiego w tej grupie szczytu Cimon Della Pala (3184 m n.p.m.). Ferrata ta miała zupełnie inny charakter od poprzednich z tego względu, że oprócz stalowej liny nie było na niej żadnych dodatkowych ubezpieczeń (w jednym miejscu tylko 1 klamra). Ferrata została poprowadzona wzdłuż dawnej drogi wspinaczkowej. Początek był dość łatwy, ale w miarę upływu czasu stawała się coraz trudniejsza. Końcowe odcinki to głównie pionowe filarki przy dużej ekspozycji. Jednak tym razem pogoda sprzyjała, skała była sucha z licznymi chwytami, a w dole cały czas widać było stację kolejki linowej oraz nasze miasteczko położone prawie 1500 m niżej. Ferrata zakończyła się dojściem do Bivacco Fiamme Gialle położonego na wysokości 3005 m n.p.m.  Stąd należało  zejść  na Passo del Travignolo (2925 m n.p.m.) aby potem wyjść na najwyższy szczyt w Pale di San Martino czyli Cimę Della Vezzana 3192 m n.p.m. Opcja ferratowego wejścia na najwyższy szczyt jest bardzo popularna, stąd też należało się trochę spieszyć z powodu zbliżającego się „tłumu”, dlatego przewidzianą na 3 godziny  ferratę, pokonałam w czasie 1 godz. 30 min. 

Dzień 7

    Czwartek zapowiada się pogodnie. Ponieważ większość odczuwa już kilometry przewyższeń w kościach, postanawiamy nieco skrócić planowaną na ten dzień trasę, zamiast kolejką na Altipiano, skąd mieliśmy wyruszyć, jedziemy przez dwie przełęcze: Passo Rolle i Passo di Valles do Gares, do którego mieliśmy zejść. Parkujemy na Cap Cima Comelle (1333 m). Wyruszamy w stronę pięknego 80 metrowego wodospadu Cascata di Gares, trasą 704,
którą przez dolinę Val delle Comelle można dojść do schroniska Rosetta. Wodospad wypływa z wąskiej szczeliny, będącej wylotem doliny Comelle i spada z ogromnego muru skalnego, aż trudno uwierzyć że za kilkadziesiąt minut znajdziemy się u góry. Gdy wchodzimy w gardziel wąwozu, zaczynają się ubezpieczenia: liny i drabinki, które ułatwiają pokonanie olbrzymich głazów tarasujących przejście. Po pewnym czasie wąwóz nagle się rozszerza, i oczom naszym ukazuje się rozległa dolina, zamknięta przez giganty Pali. Idziemy dnem, przez rozległe żwirowiska, podziwiając widoki i rosnące tu szarotki. Potem opuszczamy szlak 704, skręcając w 756, którym przez stromy piarg a następnie ubezpieczony liną trawers wznosimy się ponad doliną Comelle. Dochodzimy do sporej łąki z widokiem na dolinę Gares i masyw Marmolady. Potem strome zejście doprowadza do rozgałęzienia szlaków. W górę stromymi zakosami na P.so Antermarucol (2334 m) wybrały się Grybowianki. Pozostali kontynuują trasę płajem, dochodzimy najpierw do chatki Malga Valbona (1783 m), wokół której rośnie bujne zielsko, „widok niczym na Paściej Górze” - spointowała Henia. Dalej ścieżka trawersuje północne zbocza Sasso Negro, zbudowanego z czarnych skał wulkanicznych i zakosami schodzi na rozległą łąkę na której znajduje się pensjonat Cap Cima Comelle, przy którym zostawiliśmy samochody. Odpoczywamy w cieniu czekając na Alę i Grażynę. Obok nas mnóstwo nie tylko włoskich rodzin. W drodze powrotnej zwiedzamy miejscowość Canale d'Agordo, leżącą u wylotu doliny Gares. Jest to Rodzinna miejscowość papieża Jana Pawła I (Albino Luciani), który przyszedł tutaj na świat 17 października 1912 r. Sercem Canale d'Agordo, jest centralny rynek z fontanną („piazza Luciani”), przy którym stoją zabytkowy kościół, duża plebania, nowoczesny budynek urzędu gminnego oraz zabytkowe kamienice. Wszędzie wiszą podobizny Lucianiego, a w kościele przy posągu papieża pali się mnóstwo świec. Napotkane Polki mieszkające tu od wielu lat, opowiedziały nam o tym, że miejscowi witają się z Albino przez ujęcie jego wyciągniętej dłoni w swoją dłoń. Podobno był zawsze uśmiechnięty i bardzo bezpośredni, pewnie stąd ten zwyczaj.
Przy jednej z ulic odchodzących z placu stoi dom, w którym urodził się ponad 100 lat temu Albino Luciani.
Wracamy najpierw  przez przełęcz Valles, podziwiając widoki jeszcze ładniejsze niż rano. Potem wjazd na Passo Rolle i karkołomny zjazd do S. Martino.

Dzień 8

    W nocy z czwartku na piątek spać nie daje potężna burza. Plan na piątek, zakładający podejście z S.Martino do schroniska Velo (2358) szlakiem  721 a zejście 713 i 724, okazuje się nie do zrealizowania. Również grupa ferratowa marząca o wspinaczce ferratą Vecchia a następnie Velo jest mocno zawiedziona. Wychodziliśmy dwukrotnie w chwilach przejaśnień na spacer w pobliże hotelu, lecz za każdym razem wracaliśmy kompletnie przemoczeni. Resztę dnia przeznaczyliśmy więc na odpoczynek i pakowanie, a wieczorem cała grupa udała się na pożegnalną pizzę. Ależ nam smakowała!
 

Dzień 9

    Wyruszamy do Polski. Jedziemy na południe doliną Cismon do Fiera di Primiero, towarzyszy nam widok na Dolomity Bellunesi, potem obieramy kierunek na Bellune przez Feltre i oglądamy to samo pasmo z drugiej strony. Za Bellune wjeżdżamy na autostradę A 27 i kolejne, którymi mkniemy przez Villach, Graz, Wiedeń i Bratysławę do Polski. Docieramy do Nowego Sącza około trzeciej nad ranem w niedzielę. Dziękujemy naszej dzielnej mistrzyni kierownicy Dorocie Najduch, która okazała się również miłośniczką górskich wędrówek, no i z racji wieku i urody, była ozdobą naszej grupy. Reasumując, nasz wyjazd był bardzo udany, z zaplanowanych 6 wycieczek zrealizowaliśmy 5, pomimo nie najlepszej pogody. Moja przygoda z oswajaniem Alp w wieku 60+ właśnie się zaczęła!





Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem