Polskie  Towarzystwo Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości
Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Koło PTT w Tarnobrzegu
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna


Retezat
RELACJE
Wieków potrącanie czyli Czeskie Rudawy
1- 4 maj 2008r



    Majówka (30.04-4.05.2008)  z PTT jak zwykle zapowiadała się atrakcyjnie.  Rudawy Czeskie, słynne czeskie kurorty, a na deser średniowieczny Bamberg. We środę, 30.04, późną nocą, o godzinie 23:30 ruszamy więc do wód...
***
    Do wód jeździło się z różnych powodów. Dla zdrowia, dla odpoczynku, dla towarzystwa, dla mody, z polecenia lub z przekory, podążając lub uciekając... Tak jak Norwid 200 lat temu, można by powiedzieć i współcześnie:

Jestem zmęczony! wolę jechać do wód —
 Nie na wyjezdnym się o Piekle mawia!
 Wolę — gdzieś jechać, w pilnym interesie,
 Patrząc przed siebie z obłędu wyrazem,
 Wieki potrącać — jako grzyby w lesie,
 Ludzi, Epoki... mieszać wszystko razem
(C.K.Norwid)

1.05.2008
Od zamku do zamku

    Mieszać epoki zaczęliśmy w Karlstejn. Tutaj zatrzymujemy się po 10 godzinach jazdy i od razu witają nas wieki Karlstejnśrednie, a to za sprawą najsłynniejszego czeskiego zamku, który góruje nad miasteczkiem. Budowniczym zamku był Maciej z Arras. Zamek zbudowano zaledwie w 9 lat (1348-1357).  Każdy, kto chciałby dostać się do zamku, oprócz stromych skał miał jeszcze do pokonania potężny mur i dwa zwodzone mosty. Swoim pięknem i potęgą zamek miał podkreślać moc królewskiej władzy i stanowić jednocześnie bezpieczny skarbiec dla monarszych insygniów, klejnotów i najważniejszych dokumentów. W tych murach rozgrywały się też dramatyczne husyckie historie. Po roku 1420 królewskie insygnia przeniesiono do Pragi. Obecny wygląd zawdzięcza przebudowie przez Jozefa Mockera  - wybitnego architekta.
    Z zamkowego wzgórza schodzimy na wąską uliczkę, gdzie wśród parterowych domków rozstawiono pamiątkarskie kramy – takie jak wszędzie: trochę ceramiki, kufle, koszulki, czeskie szkło, nie wiedzieć dlaczego pisanki (pewnie ludowa specjalność regionu). Pewnie i dawniej, w wiekach średnich tez tutaj kwitł handel. Może też było gwarno i kolorowo, a buchty drożdżowe z serem miały taki sam smak?  Pod drzewem złocą się strzały Św. Sebastiana – jego sugestywną figurę spotkamy jeszcze parę razy podczas tej czeskiej podróży. Obok Świętego młodzieńca,  galeryjka pełna krzykliwych wariacji nt. impresjonizmu tudzież kubizmu, oraz pejzaż z widokiem na zamek – aż strach zobaczyć wizję Karlstejn w tak jarmarcznym wydaniu. Krivolkat

    Kolejny zamek na naszej trasie to Křivoklát. Przechodzimy przez drewniany mostek, z którego, zza drzew, widać już wieże zamku.  Krivolat położony jest nad głęboko wciętą rzeką Berounką (obszar ten wpisany jest na listę przyrody UNESCO 1977 roku). Zosał
zbudowany w XIIIw  jako zamek myśliwski Przemyślidów, a pod koniec XV przebudowany dla Władysława Jagiellończyka. W wieku XVI powstało tu więzienie. Jak zwykle, Czas wykazał się zmiennością i okrucieństwem – zamek został strawiony przez ogień, potem znów odbudowany, teraz służy zwiedzającym...
    Wnętrza zamku szczęśliwie się zachowały (kaplica, sala rycerska, sala królewska, fürstenberska biblioteka, więzienie, fürstenberskie muzeum) Zwiedzamy je prowadzeni przez panią przewodnik z imponującym pękiem kluczy. Dużo fantazji musieli mieć mistrzowie zdobiący zamek – aniołki, magnaci i maszkarony spoglądają na nas z fasad, rzygaczy i łuków. Demoniczne stwory pełzną po ścianach i poręczach ławek ustawionych w kaplicy. Święci na ołtarzu  (jeden z cenniejszych przykładów snycerki w Czechach) przeżywają swoje dramaty i uniesienia, a z portretu patrzą wyniośle dawni wielmoże, wspominając Czas, gdy zaludniali, tak teraz nieznośnie pustą,  wielką salę rycerską:

Przy dębowym stole siadłszy bokiem
Wedle rangi, zasług i uznania
Spoglądamy w przyszłość czystym okiem
Kogoś, kto nic nie ma do dodania.
(J.Kaczmarski)

Nic więcej nie ma do dodania. Opuszczamy Krivoklat, następny punktem na mapie jest Loket.


Romantyczne miasto Loket

   Loket Do miasta Loket (łokieć - nazwa od zakola Ochrzy) wiódł nas most. Trudno zresztą, aby było inaczej, skoro stare miasto jest opasane rzeką Ohře. To tutaj Książe Władysław II  wybudował w XIIIw twierdzę prawie nie do zdobycia. Nad miastem wznosi się więc  zamek z elementami romańskimi i charakterystycznym zdobieniem, przebudowany przez Wacława IV, a później jeszcze zmodernizowany w duchu saskiego renesansu.
    Chyba jednak mamy nieco dość na dzisiaj zwiedzania zamków, bo większe zainteresowanie budzi Pivaren z miedzianymi kotłami do warzenia piwa. Staromiejskie uliczki prowadzą nas do rynku, nad którym góruje Kolumna Morowa (wreszcie jest Jan Nepomucen), a obok ratusz przypominający kościół. Dookoła ciekawie zdobione kamieniczki. W  jednej z kamienic 72 letni Goethe miał oświadczyć się 17 letniej Urlike von Lewetzow. Płoche dziewczę nie doceniło jednak mocy poezji, tudzież uroku doświadczenia i odrzuciło Johanna Wolfganga. Non omnis jednak moriar, stoi więc zamyślona postać poety nad rzeką na pamiątkę romantyzmu i romantycznych uniesień.
    Spokojnie tutaj. W sam raz, aby chwilę odpocząć – można się uraczyć piwem, posilić obiadem lub udać się na kawę do Artystycznej Kawiarni, gdzie cieszy oko wyjątkowo wysmakowany plastycznie tarasik.

    Teraz przed nami już tylko Cheb, a właściwie camping pod Chebem, gdzie przez najbliższe 3 dni będziemy spać. Między innymi.



2.05.2008
Szczytny cel w Rudawach Czeskich – Klinoviec (1255mnpm)

Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
(W.Szymborska)

    Ścieżka owa prowadzi nas przez Czeskie Rudawy, potok szemrze, a nad nami majaczy szczyt – Klinoviec. Nasz cel. Cel zostanieRudawy osiągnięty, aczkolwiek zamiar nie do końca się powiedzie. Z braku czasu bowiem nie wchodzimy na szczyt, ale wjeżdżamy kolejką (która w niektórych wzbudza pewne obawy, chwalebnie przezwyciężone). Płyniemy sobie więc na drewnianym krzesełku sunącym nad ziemią, lasami, wzgórzami, których rozpościera się coraz szersza perspektywa, aż do górnej stacji na Klinovcu. Tam zimny wiatr zagania nas do baru, gdzie rozgrzewamy się tradycyjnymi napojami, np. herbatą. Z cytryną. Druga część grupy nie ma tak dobrze. Zostali przytrzymani na dolnej stacji przez pana przewozowego, który się nie może doliczyć ludzi i biletów popełniając czeski (a jakże!) błąd. W końcu jednak wszyscy szczęśliwie docierają na górę, aby za chwilę zacząć wędrówkę w dół. Szlak jest szeroki, wiedzie narciarską trasą zjazdową, miejscami idziemy po zbitym śniegu, czasami po darni, podziwiając łagodne łuki Rudaw. Schodzimy do przygranicznej osady, jeszcze piwo w stylowej knajpce (dlaczego powiewa flaga radziecka obok czeskiej?) i już wkraczamy na mostek z herbem Niemiec. Za moment nagła ulewa zagania nas do autokaru, ale jeszcze zdążymy zrobić sobie zdjęcia na kolejnej granicy, której nie ma. I znów wracamy do Czech.


La Belle Epoque w Karlowych Warach

    Jesteśmy w Karlowych Warach. A może  w  La Belle Epoque? Zresztą, to właściwie to samo. Widok szeregów Karlowe Warydorożek stojących wzdłuż nabrzeża z dorożkarzami w cylindrach i długich płaszczach zapowiada  podróż w czasie. Przy głównych promenadach, biegnących wzdłuż rzeki Tepla, stoją potężne XIX-wieczne kamienice. Białe, gipsowe ozdoby fasad lśnią w słońcu niczym lukier na ślubnym torcie, do tego wieżyczki, kopuły, kolumny. Neobarokowo, neorenesansowo, klasycystyczne i secesyjnie. Po uliczkach, którymi wędrujemy spacerowała kiedyś cała śmietanka dawnej Europy: Chopin, Mickiewicz, Norwid, Dumas, Beethoven (ach, scena z „Wiecznej Miłości”!), Goethe, Piotr Wielki, Karol Marks, i wiele innych  sław, arystokratów, mieszczan, kokot czy niebieskich ptaków. W XIX Karlsbad stał się bardzo modny, szczególnie w kręgach rosyjskiej arystokracji, czego następstwa widać do dziś (architektura, rosyjscy goście i mieszkańcy)
     Miasto jednak powstało znacznie wcześniej – zostało założone  w 1350 r  przez Karola IV, który ponoć odkrył lecznicze źródło podczas polowania. Właściwości wód wykorzystywano już w XIV w. Wtedy zalecano parzące kąpiele w 50-70st. C. , co zapewne szczególnie korzystnie na ludzi nie działało. Dopiero w połowie XVIII w. zaczęto pić tryskające tu wody, ale dopiero Jan Becher, miejscowy lekarz, w roku 1789 ustalił jej korzystną dawkę (przedtem pito i po 2l dziennie z opłakanym skutkiem dla zdrowia). Opracował też recepturę 13 wody – Becherovki (ziołowy likier zawierający specyficzną gorzką mieszankę około 32 ziół i przypraw, 38% alkoholu)

    Przemierzamy  nadrzeczną promenadę, przechodzimy pod misternymi kolumnadami, które kryją źródełka z leczniczą wodą. Najpiękniejsze to Sadova z misternie kutego żelaza zaprojektowana przez wiedeńskich architektów oraz Mlynska Kolonada z wysokimi marmurowymi arkadami. Kolumnada Vridelni kryje słynny gejzer - blisko 2 tys. litrów wody o temperaturze 73 st. C. wypływających z głębokości prawie 3 tys. m wyrzucanych co minutę na wysokość 12-15 m robi wrażenie.
    Na Kostelnim namesti wstępujemy do barokowego Kościoła św. Marii Magdaleny, gdzie zwracają uwagę gotyckieKarlowe Wary figury Madonny. Obok kościoła ukrył się kolejny Nepomuk. A spod jego figury rozpościera się piękny widok na wzgórza otaczające miasto – a to nasz kolejny cel. Zakosami podchodzimy na Wzgórze Diany (a niektórzy podjeżdżają kolejką), skąd rozpościera się wspaniała panorama uzdrowiska – dopiero stąd można dojrzeć jak Karlowe Wary są ściśnięte między zielonymi wzgórzami, widać szeregi kamienic, złoto-niebieską cerkiew, basen na tarasie hotelu, promenadę... Jeszcze chwila na posiłek i wskakujemy na Jeleni Skok (stąd, wedle legendy, jeleń skoczył i wskazał Karolowi ciepłe źródła). I już ruszamy w dół, aby zdążyć zwiedzić przed zamknięciem cerkiew św. Piotra i Pawła, która została ufundowana przez szlachtę rosyjską w XIXw i jest największą cerkwią w Czechach. Widać, że nadal odwiedza ją sporo wiernych, pali się wiele świec, widać ślady po niedawnej Wielkanocy.

    Teraz już najwyższy czas na relaks. Przysiadamy w jednej z licznych kawiarenek przy promenadzie, gdzie pan kelner ma fochy, a Cienie Danych Wielkich snują się dookoła. Może to jednak tylko złudzenie. Może to tylko naelektryzowane powietrze przed burzą, która zaraz zapędzi nas gradem pod kolejną bajkową kolumnadę z widokiem na równie bajkowy, różowo kwitnący park. Gdy opuszczamy Karlsbad, miasto lśni po niedawnej ulewie. Widać, że wracamy z wód.

    A wieczorem – impreza.


3.05.2008
Czternastu Świętych Wspomożycieli

    Wśród łanów rzepaku i kwitnących sadów jedziemy przez Niemcy w stronę średniowiecza.

Po najzieleńszym wzgórzu, 
najkonniejszym orszakiem, 
w płaszczach najjedwabniejszych.

Do zamku o siedmiu wieżach, 
z których każda najwyższa.

Na przedzie xiążę 
najpochlebniej niebrzuchaty, 
przy xiążęciu xiężna pani 
cudnie młoda, młodziusieńka (...)

Tak sobie przemile jadą 
w tym realiźmie najfeudalniejszym.

Onże wszelako dbał o równowagę: 
piekło dla nich szykował na drugim obrazku. 
Och, to się rozumiało 
arcysamo przez się
(W.Szymborska)

Vierzehnheiligen    Zanim jednak nastąpi Sąd Ostateczny zdążymy jeszcze wstąpić do niemieckiej wioski Vierzehnheiligen (dosłownie: 14 świętych), nad którą wznosi się potężny kościół cystersów pod wezwaniem Czternastu świętych wspomożycieli. Jest on autorstwa Johanna Balthasara Neumanna (ur 1687 w Chebie), który był niemieckim budowniczym i inżynierem wojskowym, jednym z głównych architektów baroku i rokoko w Niemczech. Kościół jest utrzymany w stylu późnobarokowym. W jego wnętrzu nie ma ani jednej linii czy płaszczyzny prostej, zdobienia są pełne przepychu. Wnętrze ma subtelne, pastelowe kolory. Uważany jest za kwintesencję niemieckiego baroku.
    Spośród licznych świętych w poczet Czternastu Świętych Wspomożycieli, Kościół zaliczył tych, których wstawiennictwo u Boga uznał za wyjątkowo skuteczne, szczególnie w wypadku chorób. Ich kult  sięga XIV wieku i jest związany z epidemią dżumy. Święci Wspomożyciele w ekstatycznych pozach stoją na fasadzie kościoła, wysoko, bliżej Nieba::
Krzysztof – patron nagłej śmierci
Katarzyna z Aleksandrii – patronka od bólu gardła i głowy
Barbara – pomocna w godzinie śmierci i utrapienia
Jerzy – patron rycerzy, chroniący zwierzęta przed chorobami (czyżby Święty był naszym kierowcą?)
Błażej – patron od nagłej śmierci i bólu gardła
Cyriak – chroniący od opętania
Małgorzata z Antiochii Pizydyjskiej – chroniąca od bólów porodowych
Dionizy – chroniący od bólów głowy
Wit – od chorych na epilepsję
Idzi – patron trudnej spowiedzi
Pantaleon – chroniący od strasznych chorób
Achacy – patron od chorób
Eustachy – patron rycerzy i ludzi w potrzebie
Erazm – patron ludzi doznających wielkich bólów fizycznych

    Nad nami święci, a wokół świąteczny nastrój, bo to i święto dzisiaj nam nastało – w kościele uroczysta msza, ze wzgórza widać sunącą polną drogą procesję, a przy drodze kamienny krzyż pokuty i pojednania. Preludium tego, co nas za chwilę spotka w Bambergu. Sacurum pełne tajemnic i profanum w wielu odcieniach. Średniowiecze.


Realizm najfeudalniejszy czyli Bamberg

    Bamberg jednak nie wita nas mrokiem średniowiecza, ale słonecznym przedpołudniem. Eleganccy przechodnie leniwie snują się deptakiem nad rzeką Regnitz.  Promenada biegnie tuż nad wodą, nic więc dziwnego, że Bamberg bywa nazywany Małą Wenecją.
    Powoli wspinamy się kamiennymi uliczkami do najstarszej części miasta. Pierwsze wzmianki o Bambergu pojawiły się już w roku 902. W 1007 król Henryk II założył w Bambergu biskupstwo, przy którym w XI wieku powstała szkoła przykatedralna. Nauczali w niej wybitni humaniści europejskiego średniowiecza, m.in. Durand z Leodium, William z Ebersbergu i Ezzo z Bambergu. Architektura średniowiecza została tu wspaniale zachowana – rozległyBamberg plac okolony skrzydłami pałacu biskupiego, łukowate bramy, opactwo benedyktyńskie i wreszcie wspaniała katedra pw. Św. Piotra (jedna z najważniejszych niemieckich katedr, początkowo romańska, a w 1112r przebudowana w stylu gotyckim) cofają nas do wieków średnich.
    Można poczuć tamtą atmosferę, gdy pod ścianami siedzieli żebracy, klerycy prędko przemierzali plac, dostojnie się nosili dostojnicy, czasem przemknął jakiś rycerz, czasem wędrowny rybałd śpiewką uraczył,  rozdarte przekupki zachwalały swoje towary. „A poza tym rzeczy biegły swoim przyrodzonym porządkiem. Trwały wojny. Mnożyły się zarazy, szalała mors nigra, szerzył się głód. Bliźni zabijał i okradał bliźniego, pożądał jego żony i generalnie był mu wilkiem.” (A.Sapkowski)  Jedyne co było pewne, to Sąd Ostateczny. Stąd pewnie taka maestria jego przedstawienia w północnym tympanonie tzw. portalu książęcego katedry. To scena niczym z teatru, z żywymi i ekspresyjnymi postaciami błogosławionych i potępionych, pośród których króluje Chrystus wsparty na kolumnie, ukazujący swoje rany. Dopełnieniem sceny Sądu Ostatecznego są posągi Eklezji po stronie sprawiedliwych i Synagogi po stronie potępionych. Figura Synagogi z przewiązanymi oczami, dzierżącą złamana włócznię i połamane wypadające tablice Mojżeszowe, jest postacią spowitą w półprzeźroczystą suknię, odsłaniającą powabne i piękne ciało. To chyba pierwsze przedstawienie od czasów antycznych  postaci pełnoplastycznej opracowanej z każdej strony.
    BambergRównież frontowy portal katedry przedstawia wyraziste postacie świętych. Wnętrze onieśmielają majestatem i przestrzenią. Znajdujemy tu  wiele cennych zabytków m.in. tzw. Jeźdźca bamberskiego uważanego za pierwszy, po okresie antycznym, przykład monumentalnego pomnika konnego. Co więcej, dzieło to jest jednym z pierwszych przykładów gdzie twórca dokonał studium końskiego rzędu. Usytuowany przy południowym filarze chóru zachodniego noszącego wezwanie Św. Jerzego pozbawiony zbroi jeździec może być wizerunkiem jednego z władców lub świętych. Nieopodal Jeźdźca znajduje się grobowiec papieża Klemensa II, a w głębi, w bocznej nawie ołtarz Wita Stwosza. Mrok i przestrzeń. A za murami słońce i zgiełk.
    Spacerkiem ruszamy ulicami miasta. Nad kanałem pyszni się ratusz z bogato zdobioną barkową fasadą – białe rzeźby na froncie i kolorowe freski na bocznych ścianach. Z jednego z nich filuterny aniołek zwiesza nad wodę pucułowatą, nagle realną nóżkę... Za brama ratusza Nepomuk bamberski. Wchodzimy na deptak, gdzie przelewają się tłumy, ogródki kawiarniane wypełnione są po brzegi, gwar targu, gdzie królują szparagi (sezon w pełni). Jak miło usiąść i być w tym tłumie, a jednocześnie obok. Patrzeć beztrosko z pewnego dystansu, bo to co się tu dzieje tak naprawdę jest dość odległe i nas nie dotyczy. Chociaż nie... Bamberg ma tez związki z Polską – w 1121 biskup Otton z Bambergu rozpoczął misję chrystianizacyjną na Pomorzu Zachodnim. Z Bambergu pochodzili również niektórzy niemieccy koloniści, którzy osiedlali się w Wielkopolsce, stąd określenie osadników - bambrzy, co w polskim języku jest synonimem zasobności i bogactwa.
    Ale teraz Bamberg jest już za nami. Zostaje w pamięci jako melanż sacrum i profanum, słońca i mroku, współczesności i średniowiecza...


Drzemiące miasto Cheb

    Dzień zamykamy w najbardziej wysuniętym na zachód czeskim miasteczku – Chebie nad rzeką Ohry. MiastoCheb właśnie ucięło sobie popołudniową drzemkę. Cicho jest wokół  rynku i okolicach z tzw. Špalíčekiem czyli zespołem średniowiecznych kamieniczek po kupcach żydowskich XIII i XIV wieku (zbudowanych na miejscu średniowiecznych straganów). Ale jak to bywa z pozornym spokojem, za szczelnie zamkniętymi oknami można znaleźć najdziksze namiętności. Robert zwraca naszą uwagę na renesansowy pałac Albrechta z Valdštejn (Wallenstein), który doświadczył dramatycznych kolei losów, był największym dowódcą wojsk cesarskich w Wojnie Trzydziestoletniej, by w końcu stracić poparcie cesarza Ferdynanda i zostać zamordowanym przez własnych oficerów – właśnie w Chebie. Dzieje ma miarę tragedii szekspirowskiej. Na głupi więc dowcip Historii zakrawa fakt, że jego postać najbardziej się kojarzy z postacią złego Księcia Pana z „Rumcajsa” .
    W rynku pluszczą dwie fontanny, w tym jedna  z „sikającym inaczej” rycerzem. Jeszcze na chilę zatrzymujemy się przy  fosie i bramie do zamku Fryderyka I Barrbarosy. Ciekawy jest też kościół pw. Św Mikołaja, który cechy barokowe zawdzięcza urodzonemu w Chebie Neumannowi.

    Pełni wrażeń po tych peregrynacjach Historii, wracamy na camping, gdzie czeka nas ognisko. Nasz Ulubiony Prezes, Wojtek Szarota wręcza nowym członkom PTT legitymacje. Po czym wszyscy się świetnie bawią. Tu i tam. Tak i siak.



4.05.2008
Mariańskie Łaźnie pełne wód

    W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze zakosztować wód we Franciszkowych i Mariańskich Łaźniach. Niestety czas pozwolił na odwiedzenie tylko do tego ostatniego uzdrowiska. W przeciwieństwie do Karlowych Warów, tutaj Mariańskie Łaźnietryskają zimne źródła (ponad 100).  Z trzech wielkich czeskich uzdrowisk Marienbad jest najmłodszy. Rozwinął się  dopiero w XIXw, ale też  bywali tu znakomici goście: Goethe, Chopin, Wagner, Strauss, Kafka, Freud, Edison, król Edward II, a Mark Twain nazwał je najmilszym i najnowocześniejszym miastem na kontynencie.
    Wśród zabytków na uwagę zasługuje cerkiew prawosławna św. Włodzimierza z 1902 r. z niezwykle bogatym ikonostasem otoczonym ceramicznymi mozaikami, gdzie wstępujemy w pierwszej kolejności. Jako, że dziś niedziela niektórzy udają się na mszę do kościoła Wniebowstąpienia NMP z 1848 r. w stylu neobizantyjskim. Słuchamy dwujęzycznej mszy (czesko-niemieckiej) pod rozgwieżdżoną kopułą. A wśród zieleni pochyla się nad krzyżem kolejny Jan Nepomucen.

    A na deptaku w Marienbadzie spokój niedzielnego przedpołudnia. Pijalnia w białej kolumnadzie, z ażurową, metalową konstrukcją, szeregi eklektycznych kamienic kipiących od dekoracji. W parku posągi roznegliżowanych nimf hojnie lejących wody z dzbana. Równie hojnie rozlewają wodę w Pijalni – jednak ani nimfy, ani roznegliżowane, tylko stateczne panie w firmowych uniformach. Można spacerować sącząc wodę z porcelanowego kubeczka z  dziobkiem i podziwiać dawne i nowe – architekturę lub pamiątki (dzbanuszki, kartki, breloczki itp. Itd.), podglądać nieskromne obrazki w fotoplastykonie lub senne spacery kuracjuszy. Nagle wszyscy zaczynają zmierzać ku fontannie. O 11 bowiem zaczyna się spektakl – fontanna tańczy i gra strzelając kroplami, strumieniami, bryzą. Cały świat Marienbadu skupia się wokół. Jeszcze ostatnie akordy i znikamy z tego miejsca unosząc zapach wody, dźwięk muzyki, widok placu z kolumnadą, smak oplatków...


    Do wód jeździło się z różnych powodów. Po zdrowie, odpoczynek, spokój, albo po zupełnie coś innego. I wracamy z wód do domu uwożąc to, co udało się zyskać – zdrowie, odpoczynek, spokój, albo też zupełnie coś innego...

Grupa PTT - Mariańskie Łaźnie
***
    Droga przez Czechy minęła nam szybko, Polskę przemierzyliśmy w deszczu i do Sącza dotarliśmy ok. 1 w nocy. Pełni wrażeń i wspaniałych wspomnień – dzięki naszym nieocenionym przewodnikom – Wojtkowi Szarocie i Robertowi Cempie oraz najlepszemu kierowcy pod słońcem – Jurkowi Jabłońskiemu. Jak zwykle było niezwykle...

JB

Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem