Statut | Historia | Informacje | Odznaki | PTT Nowy Sącz | Bezpieczeństwo | GOPR | Kontakt | Księga Gości |
![]() |
RELACJE
Słowenia Szlak z duchami 17-21.10.2007 ![]() ![]() Duchy bywają kapryśne. I niejednoznaczne. Rządzą się swoimi prawami. Jak mają taką fantazję, ukazują się w całej okazałości, dają się poznać z dobrej lub ze złej strony, jeśli wolą być enigmatyczne, dają tylko do zrozumienia jaki maja charakter i jak można je obłaskawić. Duchy miejsc bywają niejednoznaczne i kapryśne. Chociaż wiadomo jak to jest z duchami – być może ich wcale nie ma... I nie wiem, jak to było z Duchem Słowenii. Podejrzewałabym, że go nie ma, gdyby nie pewna mżawka... 17.10.2007-środa Maribor
nad
Drawą czyli historyczna winnica
Pierwszy postój w Mariborze. Nie jest to
łatwe miejsce do parkowania. Jeździmy ponad pół godziny zanim wreszcie
znajdziemy miejsce. Stare Miasto czeka na nas po drugiej stronie rzeki
– Drawy. Wczesnym rankiem Drawa w Mariborze wyglądała pięknie, gdy
słońce
![]() Wspinamy się wąskimi uliczkami do centrum. Grajski Trg wzięły w posiadanie białe posągi otaczające kolumnę morową ze złotą Matką Boską, a wokół biało-rdzawe kamienice, spokój porannego miasta. Przechodzimy przez rzędy podcieni, aby wyjść na Plac Slomskov Trg przy XIII wiecznej Katedrze Św. Jana Chrzciciela. Tutaj rzucamy okiem na Pomnik słoweńskiego biskupa Antona Martina Slomseka, beatyfikowanego w 1999r i XVI wieczną cmentarną latarnię (a może pręgierz?). Kościół to mieszanka stylów – tu przysadzistość romańska, tam strojność baroku, ówdzie próba strzelistości gotyku ożeniona z nowoczesną dekoracją. Nie nęci historią ani stylem, więc wspinamy się na wieżę – może stamtąd zobaczymy coś ciekawszego? Czerwone dachówki wśród wzgórz z blokami na horyzoncie. Lepiej jednak spojrzeć bliżej, bo wtedy można dostrzec detale budynków, równe plany ulic i placów. Jest tutaj sporo harmonii. Jak i przy kolejnym placu, otoczonym krużgankami XV wiecznego zamku Maribor, który był siedzibą lokalnego sądu od końca Średniowiecza. Przez następne wieki zamek był wielkorotnie przebudowywany i rozbudowywany, a teraz pod jego murami rozłożył się warzywny targ. Owoce, jarzyny, pieczywo regionalne kolorowe i żywe. A obok ogromna beczka reklamująca winiarnię. W winnych piwnicach szeregi ciemnych beczek z kranikami, wżarty w mury wieloletni, kwaśny zapach, korytarzyk piwnicy prowadzi do sali biesiadnej, gdzie przy czerwono zasłanych stołach moglibyśmy degustować. Nie mamy jednak czasu ni atłasu (drogo!), więc uznawszy, że winnych okazji będzie jeszcze w bród, opuszczamy piwnicę i znów snujemy się po Mariborze. Zmęczenie podróżą daje znać o sobie, więc najlepszym pomysłem jest teraz kawa w jakimś spokojnym miejscu. Znajdujemy takie na bulwarze nad Drawą. Potem jeszcze przy moście kupujemy gorące kasztany – dotknięcie Słowenii –ciepło marronów, ich specyficzny smak, złociście jesienna panorama nad Drawą. No tak. Jestem w Słowenii. Teraz już tylko skok autostradą do
Lublajny. To właśnie w Lubljanie Weronika postanowiła umrzeć. „Umiera
się na wiele sposobów: z miłości, z tęsknoty, z rozpaczy, ze zmęczenia,
z nudów, ze strachu... Umiera się nie dlatego, by przestać żyć,
lecz po to, by żyć inaczej.
Weronika postanawia umrzeć bez
wyraźnego
powodu, bez żalu i bez patosu. Jej życie stało się mdłe, jak potrawa
bez przypraw, pozbawione ziarna szaleństwa.” (P.Coelho)
Lubljana też mi się taka wydała – słodka, ale mdła, bez ziarna szaleństwa, które dodaje energii i ciekawości życiu. Lata historii podczas których miasto przechodziło z rąk do rąk nie dodały mu kolorytu. Może to trzęsienie ziemi wytrzęsło szczególny charakter? Może komuniści burząc dawne budowle pozbawili wdzięku, a może to lęk, beznadzieja i groza obozu koncentracyjnego, którym była Lubljana w czasie II wojny prześwitują przez słodką maskę miłosnego miasta? Drażniło mnie tu coś sztucznego. Mało sympatyczny był duch tego miejsca. O ile w ogóle był. Idąc długą ulicą, z dużymi kamienicami i tłumem rowerzystów mknących po ścieżkach rowerowych, dochodzimy do Starego Miasta, a potem do mostku, z którego pięknie widać wzgórze zamkowe. Zresztą mostków przerzuconych przez Lublanicę jest sporo, a każdy ma swój charakter i legendę. Wzdłuż rzeki pełno też jest kafejek, sprzedawców pamiątek, kolorowych przechodniów. Pogoda nam sprzyja – w jesiennym słońcu wszystko nabiera szczególnego kolorytu. Przyjemnie się tu słucha opowieści Roberta o historii zamku, politycznych burzach Słowenii i sercowych dziejach władców. Zamek ma korzenie celtyckie, ale został zburzony po trzęsieniu ziemi w XVw i potem odbudowany, a w naszych czasach przeszedł gruntowną modernizację tak, że aż ściany bieleją nowością. Spacer na wzgórze zamkowe jest bardzo przyjemny – wąska uliczka, a potem dróżka ![]() Docelowy Bovec wśród szczytów Już tylko kawałek autostrady i skręcamy w
kierunku Bovca. Alpejska droga wije się
serpentyniasto wśród
wspaniałych widoków, które powoli zaczynają zmierzchać, aż ciemnieją zupełnie, gdy dojeżdżamy na miejsce. Bovec jest małym, turystycznym miasteczkiem, ![]() 18.10.2007-czwartek Wodospad
Boka
Rankiem Alpy widać w całej okazałości –
dookoła nas szczyty i za chwilę mamy być tam, w górze. Planowany był
bowiem wyjazd kolejką na Kanin, a potem przemarsz w kierunku szczytów –
Kanin lub do Okna Prestreljenika.
![]() Tutaj most jest solidny, kamienny, wręcz dostojny, ale większość mostków nad Soczą to długie i chybotliwe jak pajęcze nitki mostki wiszące. Od ściany do ściany, a w dole turkus rzeki. Jadąc dalej zatrzymaliśmy się przy paru takich chybotliwych kładkach, które przy każdym kroku wprawiały nas w balans. Czasem na szlaku, do którego prowadził mostek można było odkryć niespodzianki, np. bunkry z I wojny usadowione na skalnej półce. Trochę przejść, dużo ciemności i zatęchłego smrodku. Klaustrofobicznie. U źródeł
Soczy - Trenta
O wiele przyjemniej wyglądała przełęcz,
do której dojechaliśmy po krętych, wąskich i śliskich alpejskich
drogach w okolicach Trenty
![]() Grupa już ruszyła dalej, a my z Basią nadal się upajałyśmy tym miejscem. W końcu trzeba było się wyrwać z tej katatonii i dołączyć do reszty. Tylko, że reszta już nam znikła z oczu. Ruszyłyśmy więc przed siebie, gdzie oczy poniosą. Gdzieś tam w oddali zamajaczyła nam czerwona kurteczka, więc kurccaglopkirem udałyśmy się w tamtym kierunku – lekceważąc informacje, że teren prywatny, tratując drewniany płotek, pomykając wyschniętym korytem rzeki. W końcu dopadłyśmy grupę raczącą się palinką w górskiej chatce. Przynajmniej tutaj było ciepło, bo nagle się oziębiło, zerwał się wiatr, zaczął padać deszcz ze śniegiem... Coś mrocznego pokazało się w tej słoweńskiej jesieni. Ciemne szczyty, szara zasłona, ziąb A za szybą jesienna ulewa zajadła, Podchodzą do okien strzygi i widziadła. Odwróć się od szyby, rozmawiaj na migi - Strzygi i widziadła, widziadła i strzygi... Może to duchy żołnierzy z czasów Wielkiej Wojny? Te widziadła mogliśmy spotkać w mżawce otulającej Fort Hermann, gdzie się na chwilę zatrzymaliśmy, a mroku pobliskich sztolni, w samotnej kapliczce na rozdrożu w pobliżu Bovca. Szybko więc opuszczaliśmy te miejsca, byle do ciepła, do życia, byle dalej od jesiennego chłodu. 19.10.2007-piątek Podziemne
rzeki
– Jaskinie Skoczańskie
Po wieczornym deszczu nastał całkiem
przyjemny dzień – chłodny, ale jasny, z przebłyskami słońca. Tym
razem ruszyliśmy na południe Słowenii. Zaskakujące, jak na tak małym
obszarze można się przemieszczać w różnych klimatach. Po południowej
stronie Alp
![]() Zanim jednak dotarliśmy na wybrzeże Adriatyku, zatrzymaliśmy się w pobliżu miasta Divaca, aby zwiedzić Jasknie Skoczańskie (Skocjanske jame) - rywalizujące z Postojną o miano najpiękniejszej jaskini świata. System jaskiń ma długość ok. 5 km, z czego zwiedza się 3km. Niesamowita jest zwłaszcza wędrówka nad wspaniałym prawie 100 metrowej wysokości kanionem, gdzie płynie Reka, rzeka która wyżłobiła te dwie jaskinie, połączone ze sobą. Mniejsza z nich nosi nazwę Cicha Jaskinia, a druga, znacznie większa, Jaskinia Szemrzącej Wody. Zwiedzanie rozpoczyna się od Jaskini Cichej. Jej największym skarbem jest zespół nacieków zwany Organami. Po pewnym czasie, wędrując po niej zaczyna się jednak słyszeć szum wody - to znak, że jesteśmy już blisko przejścia do drugiej jaskini. A ta wywiera wrażenie chyba na każdym, kto ja zobaczy. Jest to olbrzymia pustka podziemna po której dnie płynie z hukiem Reka. Ścieżka turystyczna poprowadzona jest kilkadziesiąt metrów ponad wodą a nad głowami zwiedzających wciąż pozostaje kolejnych kilkadziesiąt metrów przestrzeni! Pod koniec zwiedzania chodnik oddala się znów od wody i prowadzi w pobliżu kolejnych dwóch atrakcji - sali w której sypiają nietoperze oraz przepięknych mis kalcytowych. No i wreszcie błysk światła dziennego – wychodzimy wielkimi wrotami na ziemię. Ufff, cudnie było, ale jednak podziemia nie są moim ulubionym miejscem... Zdecydowanie wolę powierzchnię, skąd widać Słońce. Słońce
w
Koprze
![]() Miniatura
średniowieczna
w Piranie
Teraz czekał nas tylko skok
wybrzeżem do Piranu.
Widoki po drodze piękne – zwłaszcza z imponującego mostu.
Piran jest bowiem bardzo malowniczo położony na samym cyplu wąskiego półwyspu. Była to starożytna osada, której nazwa pochodzi prawdopodobnie od greckiego słowa pyr, co znaczy ogień. Na krańcu półwyspu rozpalano wielkie ognisko wskazujące statkom drogę do jportu w Aegidzie (obecnie Koper). Piran zachował swój średniowieczny charakter – jest dzisiaj najlepiej zachowanym zabytkowym miastem wybrzeża adriatyckiego. Mówi się, ze to ![]() Może to kwestia światła, a może urok tego miasta, ale sprawiało wrażenie jakby było namalowane akwarelą: pastelowe fasady kamienic z pojawiającym się tu i ówdzie różem weneckim, złocisty Adriatyk, antyczne kamienie na brzegu... Leniwe przeszliśmy kamienistą promenadą wzdłuż wybrzeża, minęliśmy mały port żaglowy i doszliśmy do centralnego Tartinijev Trgu. Nad placem unosi się duch legendarnego skrzypka Giuseppe Tartiniego, który pochyla się z pomnika trzymając w jednej ręce skrzypce, w drugiej – opuszczony smyczek. A tuz obok kościół św. Piotra i górujący nad placem kościół Św. Jerzego. Powędrowaliśmy wąska uliczką na dziedziniec dawnego klasztory franciszkanów, potem wzdłuż murów obronnych do kościoła św. Jerzego i dzwonnicy w tym samym stylu, co dzwonnica jako żywo przypominającą kampanilę z Placu św. Marka w Wenecji. Za drobną opłatą można wejść schodami na samą górę wieży, skąd znów widok na późno popołudniowy Adriatyk, pomarańczowe dachówki i codzienność – dwóch panów siedzących przy ogrodowym stoliku, zajętych grą w karty. Sielsko i anielsko. Kameralną atmosferę tego miasta podkreśla fakt, iż nie jeżdżą tu samochody, ponieważ nie zmieściłyby się między budynkami. Jeszcze tylko chwilka spaceru po wąskich uliczkach, i moment sjesty na plaży. Paru naszych towarzyszy nie odmówiło sobie kąpieli w morzu – woda jak na jesień okazała się dosyć ciepła – jak nasz Bałtyk w lecie. Jedziemy przez landszaft stworzony przez słońce zanurzające się w Adriatyku – otacza nas istna feeria ognistych barw: Zmierzch nad widnokres kościołem wystrzeli Zawiesi miasto z płonącej tkaniny Na krótki pacierz, póki słońca zachód Gdy zapada zupełna ciemność mijamy włoską granicę – jadąc przez Włochy nieco skracamy drogę do Bovca. Miga za oknami ocean świateł Triestu, ciemne Alpy, aż w końcu pojawiają się nieliczne światła Bovca. 20.10.2007 – sobota Landszafty
w
Tolminskiej Koricie
![]() W sumie szlak nie był ani męczący, ani zbyt długi, ale bardzo malowniczy. ![]() Jeszcze tylko łyk kawy w karczmie i dalej w drogę – na szlak Kobariska Zgodovinska Pot. Na drugi brzeg wyjątkowo tutaj turkusowej Soczy przeszliśmy przez Most Napoleona (replika konstrukcji zbudowanej przez Francuzów w XIXw). Dalej łagodna dróżka doprowadzała nas przez łąki i knieje do skał, do których przymocowane drewniane platformy doprowadzały do kolejnego wodospadu – Kozjak. Tutaj, w mrocznym zaułku, strumień wody spadał z ciemnej skały, by popłynąć dalej czystym, przejrzystym potokiem. Mimo głębokości widać było każdy kamyczek i żyjątko. Jakiś tybylczy turysta o wyglądzie bardzo ekologicznym sondował dno kosturem i kontemplował raka. Ustawiwszy się na oślizgłym mostku, też pokontemplowałyśmy ten kawałek przyrody. Kojąco. Czary
pod Caporetto (Kobarid)
Z powrotem wędrowałyśmy już w mżawce –
przeszłyśmy przez długo wiszący most, aby zejść do Kobaridu.
„ - Czy zna Pan Caporetto? Tak - odpowiedziałem. Pamiętałem, że jest to niewielkie białe miasteczko z kampanillą, położone w dolinie. Było bardzo czyste, a na placu stała piękna fontanna.” (E.Hemingway-Pożegnanie z bronią) ![]() To właśnie Kobarid. Ciche, niewielkie miasteczko, teraz jak wymarłe, w mżawce i we mgle. Ale ta martwota to tylko złudzenie. Już widać tłum notabli pod Muzeum, a jeszcze większy tłum w Rynku, wokół planu, na którym przemieszczają szyki orkiestry wojskowe – włoskie, austriackie, węgierskie i niemieckie. Trafiliśmy bowiem na centralne obchody 90 rocznicy bitwy pod Caporetto. Działo to się w czasie I wojny światowej (24 października - 1 grudnia 1917) pomiędzy armią włoską a wojskami niemieckimi i austro -węgierskimi. Walki trwały nad rzeką Isonzo (Soczą), w wyniku których Austriacy przełamali front włoski. „Nad rzeką unosiły się opary, górę przesłaniały chmury, ciężarówki rozbryzgiwały błoto na drogach, a żołnierze szli w pelerynach, zabłoceni i przemoknięci.” (E.Hemingway-Pożegnanie z bronią) A teraz oni wszyscy tutaj... Nastrój z lekka oniryczny – ta mgła zacierająca ostrość obrazu, wspaniałe melodie z mżawką opadające na miasto i ludzie jak ze snu – zasłuchani, nieśpieszni, uśmiechnięci, pijący wino. I rzeczywiści dla nas tylko na chwilę, bo zaraz im znikniemy i oni znikną nam, jak sen. Ale jeszcze wszystko trwa. Dziwne to miejsce – magiczne. A może to tutaj jest duch Słowenii? Tylko, że to mało słoweńskie miasto. Bliżej mu do Włoch. Kobarid czy Caporetto? Na pożegnanie siadamy jeszcze w knajpce przy rynku, aby rozgrzać się grzańcem. Wino pyszne, a i okoliczności fotogeniczne. Szczególnie młodzieniec, który się uparł, aby pozować do zdjęć. Uwiecznione na do widzenia – wino i uśmiech Słoweńca jak uśmiech kota z Cheshire. 21.10.2007 – niedziela Jaskinie
duże i małe – Postojna i Predjamski Grad
W drogę powrotną wyjeżdżamy o świcie.
Żegnamy Alpy, ale jeszcze nie Słowenię, bo przed nami dwa postoje.
Najpierw wizytówka Słowenii – Jaskinia Postojna. Jaskinie Postojna
składają się z 20 kilometrów galerii, izb i sal. Ocenia się że przez
ostatnich 180 lat
![]() Obecnie zamek wraz z paręsetmetrowym odcinkiem jaskini jest otwarty dla turystów. Możliwe jest także zaawansowane zwiedzanie z użyciem sprzętu speleologicznego kilku dalszych kilometrów ciągów jaskini. My jednak nie zajrzeliśmy do środka, bo nie było już na to czasu... Musieliśmy
jeszcze dotrzeć do Lubljany na
głosowanie, bo właśnie tego dnia odbywały się wybory do parlamentu. Już
od rana trwały dyskusje w autokarze i sypały się niewybredne żarciki.
Wreszcie zatrzymujemy się przed ambasadą i sznureczek czerwonych
kurteczek rusza do urn. Przyjęci jesteśmy bardzo sympatycznie, wytworny
Pan Konsul zagaja na temat walorów turystycznych Słowenii, a i my się
rozpływamy nad urodą gór, wybrzeża, podziemi.
Tylko ani słowem nie wspominamy o Duchu Słowenii. Bo to ani miejsce ani czas na taką rozmowę. Duchy bowiem bywają kapryśne. I niejednoznaczne. Lubią się ukazywać całkiem nieoczekiwanie i wyłaniać tam, gdzie ich się nikt nie spodziewa. Może teraz, wspominając Słowenię dostrzegę coś, czego wtedy nie widziałam? Joanna Dryla-Bogucka
|