Tym razem
wycieczka PTT nosiła tytuł „Poszukiwanie złotego runa” w
Góry
Szczawnickie. Argonauci Argonautami, ale skądinąd również wiadomo, że
tam skarb
twój, gdzie serce twoje... Więc nie tylko złote kopalnie i srebrne
miasta, ale
i zupełnie inne skarby nas interesowały.
ŚWIT
Ruszyliśmy
raniutko, o 6 w kameralnej grupce z PTT. W tempie dostojnym suniemy
przez
Słowację, gdzie co krok pasmo górskie, zabytki, czy jakieś ciekawostki.
Mijamy
Tatry, Wielką i Małą Fatrę, żeby w końcu dojechać do Gór Szczawnickich.
KREMNICA
Po
drodze
robimy
sobie postój w Kremnicy. Gdzieś pod nami są pewnie wyrobiska
kopalń
złota, dawno już nieczynnych. W średniowieczu rozbrzmiewał tu pewnie
gwar tych,
co wytwarzają i pożądają złota. Już w XIVw istniała tu mennica
królewska, gdzie
wybijano złote forinty. Nie wszystko jednak złoto, co się świeci, a
fortuna
kołem się toczy. Się potoczyła i to nie złoto widać na pierwszy rzut
oka w
Kremnicy, ale wyniosłą kolumnę morową, na której jak zwykle przeplata
się tłum
świętych. Tutaj szczególnie zadbano o patronów górnictwa. Miasteczko
teraz jest
ciche i spokojne. Tylko jakiś miejscowy kloszard towarzyszy naszej
grupce i
ciekawie na nas spogląda. Mamy niecałe pół godziny na zobaczenie
Kremnicy.
Pędzimy we dwie do kościoła Św. Katarzyny, chwilę zatrzymujemy się w
neogotyckim wnętrzu, po czym nie bez trudu (dzięki robotnikom
budowlanym!)
odnajdujemy wejście na wieżę (bilet: 70SKK) i już mkniemy po krętych
schodach
na górę.. Widok przepiękny – czerwone rzędy dachówek wśród bujnych
zielenią
pagórków. Czas nas jednak pogania, więc i my gonimy dalej.
GÓRY
SZCZAWNICKIE –
SITNO 1009 mnpm
Z Kremnicy
już
niedaleko do celu. Mijamy Bańską Szczwnicę rzucając okiem na wejście do
kopalni
złota i
dojeżdżamy do Szczawnickiej Bani, niegdyś ważnego
ośrodka wydobycia
rud. Przy drodze widać małe jeziorka –
są to tzw. tajchy – unikatowy system
kilkudziesięciu sztucznych zbiorników, które powstały dla celów
przemysłowych,
aby gromadzić wodę odprowadzaną z kopalń. Lądujemy nad jednym z takich
jeziorek, które obecnie jest miejscem
rekreacji okolicznych mieszkańców (budki, knajpy, plaża) Decydujemy się
na
krótszy szlak na Sitno, bo chcemy mieć potem jeszcze trochę czasu na
zwiedzanie
miasta. Szlak wiedzie przez las, pniemy się ścieżką jednostajnie pod
górę.
Docieramy do łąki, gdzie spotykamy grupę dzieci z sokołem – nic
dziwnego,
to w końcu ścieżka przyrodnicza. Znów
wchodzimy w las i zaczynają się schody. W sensie dosłownym. Drypcimy
więc po drewnianych
stopniach aż do szczytu. Tuż przed wierzchołkiem skręcamy w prawo, aby
z
występu skalnego podziwić widok. Na
szczytowym płaskowyżu stoi drewniana wieża
widokowa, ale dzisiaj widoczność jest taka sobie, chwilę
więc przysiadamy na kamieniach koło
niej, by za chwilę szybko zejść na dół. Nad jeziorem czekamy na resztę
grupy –
pełen relaks w skwarne sobotnie popołudnie z chłodnym piwem i lodami.
BAŃSKA SZCZAWNICA
Do Bańskiej
Szczawnicy docieramy późnym popołudniem. Miasteczko, jak to bywa w
Słowacji
ciche i spokojne, jakby się zatrzymał czas. Gwarno i rojno jest jednak
w
okolicy zamku, gdzie właśnie trwają jakieś imprezy
historyczno-folklorystyczne.
Tutaj właśnie
mamy szukać skarbów, jak pastuszek, któremu ukazała się salamandra
przyprószona
złotym i srebrnym pyłem i zaprowadziła go w miejsce, gdzie dzisiaj jest
Bańska
Szczawnica. Tak stała się jednym z najznamienitszych europejskich
ośrodków
wydobycia szlachetnych kruszców. Nic to, że było to dawno temu. Całe
miasto
okazuje się skarbem wpisanym na listę UNESCO. Pomyśleć, że już w XIIIw,
zupełnie tak jak my teraz, mieszkańcy dreptali tymi pofalowanymi
uliczkami w
górę i w dół, minąwszy ratusz i kościół Św. Katarzyny przemierzali
obszerny
plac Świętej Trójcy – tam gdzie po latach, po epidemii dżumy stanął
ogromny
pomnik Św. Trójcy z czerwonego piaskowca (jest to najwyższa wieża
morowa w
Słowacji). Miasto rozwijało się dynamicznie – XVIIIw to szczyt jego
rozwoju –
Bańska Szczawnica stała się wtedy trzecim co do wielkości ośrodkiem
Korony
Węgierskiej.
Wędrując
przez
starówkę znajdujemy kolejny skarb – kolorową figurę Jana
Nepomucena z
uwitym
gniazdkiem zamiast aureoli. Widać, ptaszkowie niebiescy gustują w
świętych.
Dalej, na kramach rozstawionych wokół zamku znajdujemy kolejne skarby –
słowacki oscypek i misternie ozdobione pierniczki (podobne wzornictwo
zobaczymy
w następnym dniu w Čičmanach, ale o tym jeszcze nie wiemy). Pod murami
siedzą
Janosiki, z sokołami przechadzaja się sokolniki, swoje dziełka tworzą
rzemieślniki. Dobiega muzyka bardzo klimatyczna – ktoś gra na gęślach,
mieszczki przechadzają się w średniowiecznych strojach. Wchodzimy na
dziedziniec zamku – i tam jest w bród
dóbr wszelakich w atmosferze etno-igrzysk. Garncarze,
koronczarki,
snycerze i hafciarki. Pod murem
balia. Czyżby
Święto Kadzi? Tylko Młodych do usługiwania Damom jakoś nie widać. No,
ale to
nie Toussaint i w ogóle nie ta bajka.
Nieco
zmęczone
kończymy poszukiwanie skarbów, których nie uświadczy w kopalniach.
Kopalnie
zresztą też warto byłoby zwiedzić – podobno bardzo wart jest tego szlak
turystyczny pod ziemią, ale to nie tym razem.
BOJNICE
Ruszamy
do Bojnic. Na nocleg zatrzymujemy się w hotelu o niosącej złe
skojarzenia
nazwie „Drużba” – okazuje się jednak nader przyjemnym miejscem –
czyste,
wygodne pokoje, a sam pawilon położony wśród rozświergotanych kosami
drzew
(nocleg ze śniadaniem i obiadokolacją: 700SKK).
Jeszcze
przed snem robimy sobie krótki rekonesans na starówkę. Nastrojowo i
ciepło –
aleja prowadząca do bajkowego zamku pełna kafejek i innych
turystycznych przybytków.
Na alejkach rozleniwieni sobotnim upałem ludzie...
Za
dnia zamek wygląda inaczej – mniej tajemniczo, a bardziej imponująco.
Po
przejściu przez bramę widać rozłożysta lipę – najstarszą w Słowacji „Podľa
povesti zasadil túto lipu Matúš Čák Trenčiansky v roku, keď zomrel
posledný
kráľ z rodu Arpádovcov Ondrej III., teda roku 1301.” Sam zamek
powstał
w XIIw,
ale w obecny kształt zyskał dopiero w XIXw, gdy należał do rodu
Palffych.
Ekscentryczny graf Jan Francisek Palffy, wiele jeździł po Europie.
Zakochał się
nieszczęśliwie we francuskiej księżniczce, niestety, odtrącony,
wykoncypował,
że może jak zbuduje zamek w stylu romantycznych neogotyckich budowli, panna zapała doń afektem. Bojnicki
zamek został więc całkowicie przebudowany – powstały blanki, wieże,
wieżyczki i
wieżyczusie, wykusze itp. ozdoby. Wnętrza też ozdobił eklektycznie.
Licytował
zawzięcie na europejskich aukcjach ozdoby, meble, bibeloty, cacuszka.
Monokl,
bokobrody, cylinder, afekt niespełniony, błysk w oku i jedna myśl :
„Zamek swój
widzę ogromny” Szalony graf... Pod koniec życia nie korzystał z
luksusów
swojego zamku, tylko przemieszczał się z miejsca na miejsce, aby uciec
przed
prześladującym go mężczyzną w czerni. A rodzina, nie mając zrozumienia
dla
romantyzmu, nasyłała na niego psychiatrów... Umarł w Wiedniu, ale jego
szczątki
wróciły do Bojnic, co przewidział w testamencie (zresztą podważanym
przez
rodzinę): „Ja, gróf Ján František
Pálffy, nech umriem kdekoľvek, moje
pozostatky treba odniesť do Bojníc.”
W
1939r. zamek kupił Bata – zamek za buty. Wesoły jest mariaż ekonomii z
historią. Wojna jednak szybko
zmiotła wszelkie marzenia i
plany, po czym ustrój
sprawiedliwości dziejowej zabrał bogatym, oddał biednym. Tym sposobem
skończyły
się szaleństwa, a powstało państwowe muzeum (bilet: 180SKK). Które
niniejszym
zwiedzamy. Wnętrza w różnym stylu, pomieszczenia prywatne, portrety
dawnych
właścicieli, ich krewnych i znajomych, wspaniała ornamentyka. Pod
zamkiem jest
grota w trawertynowej skale, do której wiedzie 26m studnia. My
zstępujemy do
otchłani po schodach. Najpierw zatrzymujemy się przy krypcie, gdzie
jest
grobowiec z truchłem (jak mówi przewodniczka) grafa Jana i jego
rodziny.
Stamtąd jest przejście do groty, gdzie bije źródło, które wyrzeźbiło
skałę, i
gdzie znaleziono szkielet neandertalczyka.. Nastrojowo tu musi być
podczas
nocnego zwiedzania zamku. W ogóle imponujące jest jak Słowacy
wykorzystują
swoje zabytki – ile mają pomysłów na jak najbardziej atrakcyjne
przedstawienie
historii i wykorzystanie walorów. W samych Bojnicach to: dzienne i
nocne
zwiedzanie, Międzynarodowy Festiwal straszydeł, Walentynkowy weekend,
Dni
rycerskie, Szkoła w muzeum, Bojnickie lato kulturalne, Dni rycerskie,
Szlacheckie Boże Narodzenie i Trzech Króli, przegląd teatralny.
W
rozległym parku obok zamku jest najstarsze w Słowacji Zoo,
a obok termalne kąpielisko. Na to nie mamy
już czasu, bo czekają na nas góry.
MAŁA
FATRA – KLAK (1351mnpm)
Czekają
na nas góry. Po drodze na Faczkowską Przełęcz małe
przebieranko i możemy wychodzić na
szlak
wiodący
na
jeden ze szcztów Małej
Fatry – Klak. Początek drogi jest bardzo łagodny – otwarta przestrzeń,
pachnące
łąki, świergot ptasząt. Szybko jednak wchodzimy w las, szlak się zwęża,
podłoże
robi się coraz bardziej błotniste. Niestety, nie wszyscy mają kije,
więc co
chwilę ktoś ześlizguje się w dół. Już sobie wyobrażamy zejście, a
właściwie
ślizg w dół z tych warunkach. W końcu droga przez błoto kończy się,
chwilę
odpoczywamy na wielkiej łące z widokiem na góry i pełnika
europejskiego. Dalej
droga jest już sucha, łagodna i szeroka. Towarzyszy nam
charakterystyczna woń,
bo brzegi lasu są porośnięte czosnkiem
niedźwiedzim. Przed samym szczytem pojawiają się malownicze skałki i
coraz
piękniejsze widoki. Spotykamy tu dzielnych cyklisytów z Krakowa.
Rodacy!
Na
Klaku zatrzymujemy się przy skale z drewnianym krzyżem, skąd
rozpościera się
wspaniały widok na 3 strony świata. Jest pięknie, tylko zimno. Wieje
lodowaty
wiatr przenikający do szpiku kości. Szybko schodzimy ze szczytu, żeby
nie
zamarznąć całkowicie. Okazuje się, że jest alternatywa dla błotnistego
szlaku –
równolegle biegnie stroma, ale sucha ścieżka. Korzystamy więc z niej
ochoczo.
Tylko w końcowym odcinku dróżki się schodzą i zaczyna się ostra jazda w
błocie.
Na którym to część osób ląduje na zadkach. To błoto to też skarb ;)
Na
dole jeszcze na chwilę zatrzymujemy się w knajpie i powoli ruszamy na
północ.
ČIČMANY
Po
drodze zatrzymujemy się na
chwilę w unikatowej, malowanej wiosce
Čičmany, gdzie mieszkańcy swoje potrzeby estetyczne realizują w sposób
konsekwentny od 200 lat. Malują chałupy, zbudowane z ciemnych bali w
białe,
geometryczne wzroki, jakby żywcem przeniesione z wzorów do haftowania.
Wygląda
to bardzo ciekawie – cała uliczka w jednolitej, trochę jakby
indiańskiej
ornamentyce. Jednolitej, ale zróżnicowanej – każdy dom ma rys
charakterystyczny, zwłaszcza elementy na szczytach domów są
zróżnicowane –
ptaki, romby, gałązki. I to nie tylko domy są tak malowane, ale i inne
elementy
architektury, np. studnia, mostek, płoty. Szkoda, że muzeum jest już
nieczynne,
można by się dowiedzieć więcej o historii tej wsi.
BETLEJEM -
RAJECKA LEŚNA
Ostatni
przystanek w drodze to
Rajecka Lesna (dawniej Frivald) w pobliżu Żyliny, gdzie od XV wieku
odbywały
się mariackie pielgrzymki. Celem
pielgrzymek był neogotycki Kościół
Narodzenia
Matki Bożej, teraz przybysze głównie odwiedzają Betlejem. W budynku
obok, w
Domu Narodzina Bożego znajduje się bowiem największa rzeźba drewniana
na
świecie – Szopka Słowacka. Jest to dzieło jednego człowieka – Józefa
Pekaru. Podobno wyśnił to Betlejem
– zobaczył we
śnie ruchomą szopkę ze Świętą Rodziną w centrum i całym krajem
dookoła. Rzeźbił kolejne fragmenty
dzieła, a inżynier Stanisław Machovcak ożywiał drewniane figury za
pomocą
ukrytych łańcuchów rowerowych i silniczków. Cała Słowacja w jasnym
drewnie, od wschodu
do zachodu. Są zamki, szczyty gór,
Dunaj z płynącymi przezeń statkami, i ludzie zajmujący się
charakterystycznymi
dla danego regionu pracami: zbieracze winogron, tkacze, górnicy,
rolnicy,
biesiadujący w karczmie, pławiący się w kąpieliskach, praca i zabawa.
Poznajemy
też Bojnice z szalonym zamkiem i
zjawiskowe Čičmany. Faktycznie – Słowacja w miniaturze. Józef Pekaru
doczekał
się poświęcenia Betlejem przez Jana Pawła II w 2002r., dwa tygodnie
potem
rzeźbiarz zmarł... Zostawiając po sobie niewątpliwy skarb.
Mieliśmy
jeszcze
w planach Rajeckie Teplice. Nie ma jednak już czasu, zresztą o
tej
porze, pod wieczór, pewnie i tak kąpieliska są nieczynne.