Statut | Historia | Informacje | Odznaki | PTT Nowy Sącz | Bezpieczeństwo | GOPR | Kontakt | Księga Gości |
![]() |
RELACJE
Transylwania czyli gdzie Wampir mówi dobranoc 13-18 czerwvca 2006 ![]() Transylwania oczywiście kojarzy się z Draculą, i ja tak ją zobaczyłam w filmie Copppoli. Sam film nieszczególnie mnie zachwycił, ale jedna scena zauroczyła: Prawnik Harker jedzie przez Transylwanię – zieloną, dziką, górzystą; zanim dotrze do miejsca przeznaczenia zatrzymuje się w jakiejś wiosce, gdzie podejmują go serdeczni gospodarze. Na tyle to było barwne i intrygujące, że przemknęła mi myśl – a jakby tam pojechać? Rumunia ma wprawdzie w Polsce złą sławę – brudno, biednie, niebezpiecznie. Jak wiadomo jednak stereotypy często są dosyć odległe od rzeczywistości. Pamiętam Rumunię z nocnego przejazdu sprzed paru lat, kiedy jechaliśmy do Bułgarii – piękna architektura w zaniedbanych miastach: ciepło, tajemniczo i kusząco. Z drugiej strony słyszałam opowieści ludzi gór o karpackich szlakach – jak pięknie, dziko i ekscytująco. Wiele pytajników, które ciągnęły jak magnes – zobaczyć na własne oczy, poznać ten kawałek ziemi, ludzi, góry, wioski i miasta. Od pomyślunku do decyzji droga niedaleka, a i okazja się nadarzyła, bo Polskie Towarzystwo Tatrzańskie organizowało w czerwcowy weekend wycieczkę w Karpaty Południowe. W programie wyjazdu główną atrakcją były góry, a przy okazji zwiedzanie: ![]() PROGRAM
WYCIECZKI DO TRANSYLWANII
Wtorek: godzina 20:00 wyjazd Środa: Cluj- Napoke; Sighisoara (miejsce zamieszkania Draculi), zakwaterowanie na przełęczy Predal Czwartek: Sinaia (zwiedzanie zamku Peles królów Rumunii; Busteni (wyjazd na Virful Babele - Omu (2505); zejście na Predal Piątek: Przejazd do Plaju Fali przez Żarnesti (wyjście na Virfil da Om 2346) - zejście do Żarnesti Sobota: Brasow (zwiedzanie miasta); Bratocea - Virful Ciuceas (1954) Niedziela: Sibin (zwiedzanie miasta); powrót do Polski W DRODZE
Na granicy ![]() Pierwsze wrażenie – szaro, socrealistycznie, dużo rowerów i dresów. Ale to tylko przedmieścia Oradei. Wbrew pozorom już to stare, historyczne miasto – Oradea czyli Wielki Wearadyn była stolicą średniowiecznego księstwa Bikar i rangę uzyskało już w 1093r, gdy książę Władysław Święty założył tu biskupstwo. Niestety, nie ma czasu rzucić okiem na stare miasto, jesteśmy tu tylko przejazdem – przejeżdżamy most na Cisul Rapeda i podążamy w kierunku Cluj Napoca. Po drodze mijamy saskie wioski w zwartej zabudowie, domki kryte piękną wypalaną dachówką, okna są przysłoniete drewnianymi okiennicami. Czasem wleczemy się za konnym zaprzęgiem, których tu co niemiara. Krajobraz robi się coraz ciekawszy – wyłaniają się górki na dalszych planach, nieco podobne do naszych Beskidów. Uwagę zwracają cerkwie i cerkiewki. Kopulaste, z pięknymi freskami, budowane na charakterystycznym planie. Na przedmieściach miast pysznią się siedziby arystokracji cygańskiej: pałace kapiące od przepychu i zdobień – wieżyczki, sztukaterie, rzeźby, wykusze, złotka, koronki. W okolicy ortodoksyjni Cyganie w tradycyjnych, bogato zdobionych strojach. Widać też jednak i ![]() Cluj Napocea czyli Kolożwar też zwiedzamy tylko z okien autokaru. Szkoda, ze nie ma czasu na chwilę wysiąść, bo historia tego miejsca jest imponująa – sięga 124r.ne, gdy Napocea stała się rzymską kolonią i otrzymała za Marka Aureliusza status miastta, Dlatego też w latach 70 XXw. do obecnej nazwy Cluj (zamknięty wśród wzgórz) dodano rzymskie Napocea. Byłoby tu co zwiedzać – rynek, a przy nim kamienice i pałace z renesansowymi dziedzińcami, cytadela na wzgórzu, fara, synagoga w mauretańskim stylu i wiele innych, ale to zobaczymy może innym razem... Teraz czekają Karpaty. Po dodze mijamy jeszcze Targu Mures, mające ongis też znaczą rangę jako targ dla Doliny rzeki Mures. SIGHISOARA
![]() Po atrakcjach kantorowych, można się było oddać atrakcjom historycznym. Górne miasto widoczne jest jak na dłoni - cytadela wbrew przeznaczeniu przyjazna, zapraszająca, kolorowa. Nic dziwnego, że w przewodnikach piszą, że to miejsce ma w sobie jakąś magię. Dawniej mieszkali tu sobie spokojnie sascy rzemieślnicy, gdy pewnego razu zaczęła im zagrażać turecka nawałnica. Wzniesiono więc mury obronne wokół wzgórza, a i dolne miasto obwarowano. Działo się to w XVw. Ponieważ rzemieślnicy byli ludźmi praktycznymi, na górze wykopali 8 studzien, aby w razie oblężenia mieć dostęp do wody. Do XVIIw. było tu spokojnie i hermetycznie – nikt pochodzenia innego niż saskie ![]() ![]() Z ulgą siadamy pod parasolem, zamawiamy cappucino (delicje!) i kruche ciasteczka z czekoladą. Szybko znajdują nas Cyganiątka – polskie cukierki bardzo przypadają im do gustu, zaczynają się ogólnie przyjaźnić, chętnie pozują do zdjęć. Sielankę przerywa długowłosy młodzieniec o łagodnym spojrzeniu, który wygania dzieci – nie na długo jednak. I taki rytuał powtarza się parokrotnie, nikt nie denerwuje się jednak, nie krzyczy, nie bluzga. Szkoda, ze już musimy iść, ale do celu mamy jeszcze trochę kilometrów. HOTEL
Znów jedziemy. Po drodze mijamy Brasov, który robi na nas dosyć przygnębiające wrażenie (bardzo mylne, jak się potem okaże). ![]() SINAIA – ZAMEK PELES
![]() Górski plan był ambitny – zdobycie Omul (2505mnpm). Wprawdzie tylko ostatni odcinek mieliśmy pokonać pieszo, ale właśnie najtrudniejszy, a potem dosyć ostre zejście. Tego dnia zależało więc nam na pogodzie, a tu na dwoje babka wróżyła – trochę chmur, trochę słońca – mogło być różnie.. Najpierw mieliśmy zwiedzić zamek Peles i dać czas pogodzie na wyklarowanie. Zamek, który był letnią rezydencją królów rumuńskich, wygląda jak przesadna dekoracja do jakiejś bajki. Spełnienie marzeń i fantazji Belle Epoque. Freski, rzeźby, ogromne weneckie lustra, żyrandole z weneckiego szkła (raczej ohydne), sala turecka, arabska, francuska, kinoteatr, buduary, sala przyjęć oficjalnych i mniej oficjalnych, biblioteka z tajnymi przejściami, i nawet mroczny kwiat rozpusty – Klimt. Czegóż chcieć więcej? Imponujące. A czasami nawet piękne. Szkoda bardzo, że nie można robić zdjęć, bo pamięć taka ułomna... ![]() Kiedy opuściliśmy tą modern-baśń, zgodnie z przypuszczeniami naszego przewodnika pogoda się wyklarowała – niestety na gorsze. Nic to. Karpaty witają nas. Ruszyliśmy kolejką linową (nieco klaustrofobiczny wagonik) w kierunku szczytów. Widoki zapierające dech w piersiach – przepaście, wodospady, skały, urwiska, ostro i wysoko. Na górze natomiast rozciąga się płaskowyż, na którym rozlokowały się sfinksy, grzyby i inne skalne stwory. Prawdziwe GADY. Wiatr, zimno, mgła. Pięknie i strasznie. Coraz bardziej. Ruszamy szlakiem przez przestrzeń. Zimną i coraz bardziej zamgloną. Początkowo opadały zamarznięte płatki mgły, potem zaczął padać śnieg. Śniegu ![]() ![]() WSZYSTKIE DROGI
PROWADZĄ DO BRASOWA
Po doświadczeniach w Bucegach, nasze naczalstwo zdecydowało, że piątkowe plany dostosujemy do pogody – jeśli będzie ohydnie, odbędzie się spacer po dolinkach Piatra Craiului, jeśli się wypogodzi – realizujemy pierwotny plan, czyli zdobycie Om. Nam akurat było ![]() ![]() CZARNY KOŚCIÓŁ
Najpierw poszłyśmy zwiedzić czarny kościół. Potężny gotyk. Prawie 90m długości. Tak budowali mistrzowie z praskiej strzechy. Ponoć jest największym gotyckim kościołem między Wiedniem a Stambułem i najdalej wysuniętą gotycką katedrą Europy. Nietypowy kolor zawdzięcza pożarowi, który miał miejsce w XVIIw i pokrył mury trwałą warstwą sadzy. Wnętrze kościoła okazało się równie imponujące jak jego mury. Mocno dawało się tu odczuć powiew orientu dzięki wyeksponowanym w ![]() STRADA
SFORI
Po wyjściu z kościoła postanowiłyśmy odnaleźć najwęższą uliczkę Europy – Strada Sfori. Szukając jej dotarłyśmy do pustych i pięknych zaułków, nieco oddalonych od zgiełku turystów. Sfori to zaledwie przesmyk szeroki na wyciągnięcie rąk (1,32m). Pusta uliczka o specyficznym średniowiecznym klimacie. Nic dziwnego, że komuniści jej nie lubili i dopiero niedawno środowiska artystyczne Braszowa postanowiły ją ożywić ustalając nawet jej święto. ![]() Zaglądając w bramy, snując się po zaułkach i uliczkach natknęłyśmy się na wielką i stosunkową nową synagogę. Wyróżniająca się białą cegłą, otoczona licznymi budynkami gospodarczymi zdawała się być ważnym miejscem żydowskiej diaspory. Szukając możliwości wejścia, trafiamy do jakiejś żydowskiej instytucji, tam robimy dobre wrażenie, pozdrawiając napotkanego rabina „szalom”. Ucieszył się, ze jesteśmy z Polski, z Krakowa, chętnie otworzył nam świątynię. Wkrótce dołączyła wycieczka rumuńskich Żydów. Powiało specyficzną atmosferą żydowskich modłów, spokojem i nostalgią, ale dla nas to tylko przystanek, już zbierałyśmy się, żeby ruszyć dalej. TAMPA Teraz celem była góra Tampa wznosząca się pośrodku miasta. Dróżka na szczyt prowadziła przez las, żadnych więc widoków na ![]() OBIAD
![]() CERKWIE
![]() Nabrawszy nowych sił ruszyłyśmy znowu na podbój miasta. Na rynku zaszłyśmy do IT, gdzie zaopatrzyłyśmy się w foldery i mapy. Okazało się, ze o rzut kamieniem mieści się cerkiew wciśnięta między witryny sklepowe. Wystarczy jednak wejść w bramę, a już ogarnia inny świat – fresków, witraży i tlących się świec. W środku ciemno, tajemniczo i pachnąco. Widać, że jest wielu wiernych – ktoś się modli, ktoś rozmawia z popem, ktoś kupuje pęczek świec. Cichutko się ![]() Znów wychodzimy na rozsłoneczniony rynek. Co rusz spotykamy innych współ-wycieczkowiczów, którzy też zwiedzają miasto. Na chwilę zatrzymujemy się w kawiarnianym ogródku, gdzie wypijamy kawę i zjadamy kupione wcześniej ciastka (orzechowo-miodowe, aż lepkie od słodyczy). Doenergetyzowane ruszamy parę przecznic dalej, aby zobaczyć cerkiew św. Mikołaja. To już inna dzielnica – Schei – mniej turystów, mieszkańcy oczekujący na autobus, nudzący się taksówkarze, niewielkie spożywcze sklepiki. Na środku głównego placu urzekającej urody kapliczka, nieopodal zaś cerkiew z XVIw, do której prowadzi okazała aleja. Wydłużona sylwetka cerkwi nosi ślady stylu bizantyjskiego, widać i wpływy saskie, urzeka przepięknymi freskami na elewacji i duchową atmosferą wnętrza. Tuż obok wejścia do świątyni jest bogato zdobiona brama cmentarna. Groby są ulokowane gęsto, na niewielkiej przestrzeni, tuż za murem widać domy. Oglądamy fotografie zmarłych, epitafia. Pod jednym murem zgromadzono w podcieniach krzyże, stare nagrobki, tablice – być może w ten sposób przechowuje się pozostałości starych grobów? ETNOGRAFICZNIE
Wracamy do centrum – chcemy jeszcze zobaczyć muzeum etnograficzne, a pora jest już późna, Zdążamy w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem. Muzeum jest nieduże, ale ciekawie urządzone – stroje, rzemiosło, fotografie. Oprowadzająca nas pani puszcza w ruch maszynę hafciarską, która wypluwa różnokolorowe haftowane krajki – dostajemy po kawałku na pamiątkę. ![]() Już jesteśmy nieco zmęczone – teraz można spokojnie posnuć się po bocznych uliczkach. Nagle pogoda się gwałtownie zmienia – na upalne, czyste niebo nachodzi burzowa chmura – grzmi, wiele, leje, robi się zimno i nieprzyjemnie. Chronimy się pod parasole McDonaldsa (fuj), gdzie szybko znajdują nas Cyganiątka złaknione pieniążków. Pieniążków nie dajemy, zwyczajowo częstujemy słodyczami. Dzieciaki widząc aparat fotograficzny życzą sobie zdjęć – a my na to jak na lato. Teraz szczególnie widać jak zmienia się wyraz ich twarzy zależnie od tego, czy są „po cywilu” czy właśnie oddają się żebraczej pracy wzruszając przechodniów rzewną pieśnią, która zapewne traktuje o ich złym losie... Po chwili przenosimy się do podcieni, gdzie czekamy na nasz autokar wracający z bohaterami z gór Ciukas. Po powrocie do Predeal nadal mamy okazję do etnologicznych obserwacji. Jesteśmy świadkami jakiegoś obyczaju – jedzie wóz z muzykantami, za nim idą chłopcy i parę dziewczyn, niosą jakieś drzewa (czubki świerków?), coś śpiewają i rytmicznie pokrzykują. Może to jakiś wieczór kawalerski (właśnie jest piątek wieczorem), albo pożegnanie kolegi idącego w sołdaty? A może jeszcze coś zupełnie innego? Np. Vergelul – poczatek wioskowych zlotów? Byłoby to nader romantyczne. RASNOV
![]() Pojechałyśmy ze wszystkimi w kierunku Piatra Crauili, ale wysiadłyśmy wcześniej – na rogatkach Rasnova. Wreszcie! Wreszcie zakosztujemy wolności na rumuńskiej ziemi i teraz już wszystko zależy tylko od nas. Ruszyłyśmy poboczem w kierunku miasteczka, nad którym górował chłopski zamek. Droga do niego nie była prosta, ale jakoś udawało nam się znaleźć informatorów, z którymi udało się dogadać. Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do małego sklepiku, gdzie zaopatrzyłyśmy się z napoje i precle, aby nie paść z głodu. I tak sobie szłyśmy ulicami miasteczka mijając stada gołębi przy gołębniku, plotkujące kumoszki, ludzi gdzieś niespiesznie podążających, przeszłyśmy przez mostek, trafiłyśmy na coś na kształt targu ze sklepami typu szwarc-mydło-i-powidło i dwoma straganami – na jednym metalowe niezbędniki, a na drugim – ziarna. Po wyjściu z miasteczka znalazłyśmy się na pustej, leśnej drodze, która powinna nas była doprowadzić do zamku. I doprowadziła. ZAMEK CHŁOPSKI
![]() Zamek chłopski, to prawdziwy zamek – z solidnymi murami, koncepcją obronną, zapleczem. Potęga. Jak to się stało, ze właśnie tutaj, a nigdzie indziej w Europie, chłopi skrzykiwali się w parę wiosek i budowali obronne zamki, gdzie mogli się schronić w czasie najazdów? W Transylwanii sporo jest takich budowli. W Rasnovie mieli ułatwione zadanie, bo osadę na wzgórzu założyli w XIIIw. Krzyżacy – dopiero po ich odejściu ![]() ![]() BRAN
![]() Docieramy do zakątka babuszek, które sprzedają haftowane bluzki, serwety i obrusy i o dziwo mówią po rosyjsku. Nie wygląda to jednak na efekt edukacji typowej dla byłego bloku. Tak jakby była tu jakaś rosyjskojęzyczna (te hafty!) mniejszość. W dodatku spotykamy staruszkę ![]() Są też tutaj ludowi sprzedawcy serów i palinki. Degustujemy te sery zawzięcie (już zrobiłyśmy się głodne), ale i kupujemy jako prezenty do Polski – oj, ciężkie się robią plecaki! Sam zamek wyłaniający się zza drzew nie robi wstrząsającego wrażenia – jakby makieta z Disneya. Przewodniki też raczej nie zachęcają do zwiedzania, a że cena wstępu jest wysoka (15 + 15 za fotografowanie) – rezygnujemy z wejścia (jednak z pewnym żalem). W słuszności tej decyzji utwierdzają nas jednak chłopcy z Warszawy, (spotkałyśmy ich już w Brasovie), którzy po wyjściu z zamku nie kryją rozczarowania. AUTOSTOP
Teraz
przed nami kolejne zadanie, dostać się do Zarnesti, a po drodze
zobaczyć prawdziwą wieś. Najpierw próbujemy zagadnąć tubylca o
ichniejszy PKS – okazuje się, ze jest połączenie Maxi-Taxi (bus?), ale
dopiero za pięć godzin. To zdecydowanie za późno. Decydujemy się więc
na autostop. Dosyć szybko zatrzymuje się furgon z wesołym młodzieńcem,
z
którym kulawą angielszczyzną dogadujemy się, gdzie chcemy wysiąść - na
krzyżówce w kierunku Zarnesti. Nasze obawy, że w wyniku nieporozumienia
językowego dojedziemy do samego Brasova, okazały się płonne – wysadził
nas dokładnie tam, gdzie chciałyśmy. ![]() ![]() I już jesteśmy za wsią, na drodze z widokiem na Karpaty. Chętnie skorzystałybyśmy z zaprzęgu konnego, ale jak na złość akurat tą drogą jadą auta, a nie wozy. W końcu decydujemy się podjechać. Tubylec zatrzymuje się bardzo chętnie – dacia ma swój klimacik: z kasety leci etniczna muzyczka, z tyłu są dwie skrzynki z piwem, czarniawy kierowca uśmiecha się szeroko błyskając złotem. ZARNESTI – TRZY
WESELA I POGRZEB (A TAKŻE CHRZCINY)
![]() Kiedy zbliżamy się do cerkwi już widać, że coś się dzieje – wygarniturowani młodzieńcy stoją przed wejściem, z boku przygotowują się muzykanci (w liczbie trzech), biegają podekscytowane dzieci. Nieśmiało zaglądamy do środka, zatrzymujemy się jednak w przedsionku, bo nie chcemy być intruzami, ale już nas weselnicy wypatrzyli i już zapraszają gestami, żeby wejść i usiąść z nimi w ławach. I nagle jesteśmy zupełnie ![]() Po opuszczeniu weselników leniwie przemierzamy uliczki. Pstrykam zdjęcie dziecku siedzącemu samotnie na wozie, na co jego babcia woła kogoś i już ustawia się do ![]() W kolejnej cerkwi chrzciny – niemowlę zanurzone w dużej ocynkowanej wanience, znów śpiewy i śpiewne modlitwy, w końcu spotkanie rodziny przed świątynią. Na razie mamy dość wrażeń – musimy odpocząć i coś przekąsić. Jedyna restauracja przygotowuje się na przyjęcie weselników, więc mimo zachęt gospodarzy jednak się wycofujemy – nie chcemy przeszkadzać, a z drugiej strony nie mamy czasu na biesiadowanie. Kupujemy rogale, kaszkawał i kefir, udajemy się w ustronne miejsce nad potokiem, żeby się posilić. Smakuje rewelacyjnie. Jednak nie jesteśmy całkiem same. ![]() Snujemy się coraz leniwiej, upał nieco słabnie i w tym zachodzącym dniu wyłania się pogrzeb – pełna żałoba konduktu, kobiety z nakrytymi głowami, na lawecie otwarta trumna z doskonale widocznym zmarłym, którego twarz okryto tylko celofanem. W ciszy przeszli do cerkwi, a stamtąd na cmentarz... Takie siedzenie przy głównej uliczce i obserwowanie codzienności też miało swój urok: matki bawią dzieci, staruszkowie zmierzają do domów, ktoś jeszcze idzie na zakupy, jakaś kobieta niesie na głowie mocno wyładowany karton, chłopiec wiezie w wózku zepsuty rower, turyści schodzą z gór. W końcu zeszli i nasi. Zabrali nas z centralnego placu (i chyba jedynego) Zarnesti i pojechaliśmy do hotelu via Tesco w Brasovie. Trzeba było bowiem wydać resztę lei, czyli wyleić się. Tesco jak Tesco, ale dział serów mógł przyprawić o zawrót głowy. Samego kaszkawału kilkanaście gatunków. Czemuż my tego nie sprowadzamy do Polski?! A więc zakupy na drogę, pakowanie, pożegnalne wino – i ostatnia noc w hotelu na Przełęczy Predeal. ![]() ![]() JADĄ WOZY KOLOROWE Joanna Dryla-Bogucka
Wszystkich
zainteresowanych
umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o
kontakt z webmasterem
|