Polskie  Towarzystwo Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości
Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Koło PTT w Tarnobrzegu
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna


Retezat

RELACJE


Jerzy Gałda

 Nasz Mont Blanc - 2004
.


Zobaczyłem Ją pierwszy raz 6 lat temu. Ona, wielka - biała z olbrzymimi lodowymi blokami odrywającymi się od lodowca, oświetlona południowym słońcem, przyciągała jak magnes.

Stałem jak urzeczony z grupą przyjaciół na wierzchołku Aiguille du Midi 3842 m i patrzyłem z zazdrością na drobne punkciki wspinaczy przypominające opiłki żelaza, które ciągnie do siebie góra.Schodząc oglądałem się za siebie na masyw Blanca, powtarzając sobie... jeszcze tu wrócę.

Jerzy Gałda

Propozycja wejścia na Białą Górę zrodziła się nagle. Kiedy miałem wyjechać na naszą przewodnicką wyprawę do Bułgarii i Grecji, zadzwonił Krzysztof Żuczkowski i zaproponował wyjazd z synem Piotrem na Mont Blanc. Chwila zawahania i rozterki co wybrać... zwyciężył Mont Blanc.

Spotkaliśmy się w Nowym Sączu na kolacji w ogrodzie. Kierownik wyprawy Maciej Zaremba, Piotr Zuczkowski, i ja. Pakujemy bagaże i sprzęt wyprawowy do samochodu Piotra. Jakoś udaje się nam upchnąć ekwipunek, za trzecim przepakowaniem, do nowego Forda Mondeo - jest tego bardzo dużo.

Jedziemy przez Słowację, Austrię, Niemcy, Szwajcarię do Francji. Jedziemy! To mało powiedziane, pędzimy, bo Piotr jeździć wolniej niż 180/h nie potrafi. Maciek po drodze pokazuje nam szczyty i przełęcze po których się wspinał. Krótki postój na granicy szwajcarskiej po zakup winiety wybija z rytmu naszego rajdowego Piotra. Jedzie wolniej! Długie powyginane tunele, zadbane miasteczka szwajcarskie, górskie przełęcze i już po ciemku drugi raz, tym razem bez zatrzymania, wjeżdżamy do Unii. Kemping – Mer de Glace – utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy tu, gdzie chcieliśmy. U podnóża najwyższej góry Europy w Chamonix. Po ciemku rozbijamy namiot i idziemy spać.
Poranek wita nas mgłami i poświatą słoneczną i wreszcie możemy zobaczyć ściany masywów wokół doliny rzeki L’Avre. Poziome pasy zieleni ciemnej i jaśniejszej, bieli śniegu przemieszanych z cieniem skał, poprzecinane gdzieniegdzie jęzorami lodowców. A nad tym, na tle granatowego nieba masyw Białej Góry. Niesamowity, robi wrażenie. Maciek jest tutaj trzeci raz i ma z ta Górą do wyrównania swoje rachunki. Wszyscy witają nas „bonjour”, mimo że przecież nas nie znają. Cisza, a w tle słychać rzekę wypływającą z jęzora lodowca. Jedyne co mąci błogą ciszę, to warkot śmigłowców patrolujących góry i dostarczających prowiant do schronisk. Podziwiamy kunszt pilotów startujących i lądujących w dolinie w pełnej mgle. Do ich obecności będziemy musieli się przyzwyczaić. Będą wszędzie...

Przyjeżdżamy do centrum Chamonix. Miejsce pierwszych zimowych igrzysk olimpijskich, stolica alpinizmu. Sprawdzamy prognozę pogody w centrum przewodnictwa, jest dobrze, bardzo optymistycznie. Sprawdza się pogoda z Polski. Trzy następne dni będą pogodne, z lekkim wiatrem i małym zachmurzeniem do 30%, dopiero w poniedziałek ma być załamanie. Wniosek - musimy zdążyć wejść w tych trzech dniach bez aklimatyzacji? Zwiedzamy centrum, ładne miasteczko, typowy górski kurort. Trochę bloków, które nijak tu nie pasują. Za to drewniane domki i pensjonaty cieszą oko. Jest mnóstwo kwiatów, praktycznie są wszędzie. Na trawnikach, przy ulicach, na ścianach domów, sklepów, itp., w oknach, okiennicach, klombach, restauracjach i na skraju jezdni. Dużo, bardzo dużo. Aż niemal wylewają się na szosę. Wszystkie kolory, wielkości. Dominuje pelargonia czerwona. Decydujemy się na spacer – rozgrzewkę. W ramach aklimatyzacji wychodzimy na Plan de I Aiguille (2200 m). W bardzo szybkim tempie.

Na kempingu wieczorem przymierzamy ekwipunek, pakujemy plecaki ze sprzętem, zaopatrzeniem. Są ciężkie za ciężkie i tak ze trzy razy wyrzucając za każdym razem coraz więcej naszym zdaniem niepotrzebnych rzeczy z plecaków. Podstawą jest woda mineralna, mamy po 5 litrów + drobne butelki, a reszta... to tylko 25-30kg. Sąsiedzi dziwią się, bo wyglądamy jakbyśmy nigdy nie mieli do czynienia z takim sprzętem. Czy wybieramy się na Mont Blanc? Dla rewanżu my śmiejemy się, że oni w ciągu dnia nie ruszają się pewnie dalej niż do Chamonix. Obie strony mają trochę rNasze pakowanie przyspiesza ulewny deszcz. W nocy „niektórzy” smacznie śpią, a niektórzy budzeni przez kolejne oberwania chmury zastanawiają się jak to będzie jutro..

Rano znowu ładna pogoda, jeszcze mniej chmurek niż dzień wcześniej. Widoczki cudne. Jasne słońce zrywa nas na nogi. Dzisiaj wyruszamy. Czuć podekscytowanie. Mimo to pakowanie jest dosyć długie. Trzeba zdecydować, które rzeczy na pewno nie będą potrzebne na górze. Opuszczamy kemping. Udajemy się na drugą stronę Chamonix, do St. Gorwes, skąd tramwajem Du Mont Blanc wyjeżdżamy na wysokość 2380 m do Nid d'Aigle (co znaczy Orle Gniazdo). Górna stacja kolejki, stacja kolejki dla „ceprów”. Jest dokładnie godz. 12:00 w samo południe rozpoczynamy naszą wspinaczkę. Początkowo idziemy za tłumem wczasowiczów z tramwaju a potem ostro w górę wzdłuż lodowca de Bionnassay. Troszkę to dziwne dla mnie, że kończy się ścieżka i musimy wejść na lodowiec za kopczykami, ale idziemy, a właściwie idę, bo Maciek i Piotr gdzieś z tyłu znikają za granią skalną.

Dopiero, kiedy z lodowca odpada „bryła” wielkości połowy bloku mieszkalnego staję i czuje się bardzo nieswojo - coś nie tak! Wracam z powrotem, spotykam Maćka i Piotra. Jest niedobrze. Zafascynowani masywem lodowca przegapiliśmy – przegapiłem rozwidlenie ścieżek i poszliśmy złą ścieżką, a właściwie dobrą, ale zbyt stromą i niebezpieczną, aby wejść z tym obciążeniem na plecach do Teta Rousse. Maciek podejmuje decyzje o wycofaniu się i zejściu z powrotem do rozwidlenia ścieżek. To strata czterech godzin i ok. 600 m wysokości, a to oznacza, że dziś na pewno nie wyjdziemy do schroniska Gouter i zdobycie Blanka stawia pod znakiem zapytania.

Proponuję trawers pomiędzy graniami, aby nie tracić wysokości, ale koledzy uznają to za zbyt niebezpieczne. Podejmuję próbę przejścia bezpośrednio pod podstawą ściany na oddaloną w linii prostej o 200 m grani z właściwym szlakiem. Krucha skała zostaje w pewnym momencie w ręku i po wykonaniu przewrotu przez głowę ląduję na ostrym zboczu lodowego jęzora. Raki i czekan zatrzymały pęd w dół. Jestem cały, ale skała rozcięła mi nogę, pierwsza myśl - „no Gałda dla ciebie Blanc się zakończył”. Zakładam prowizoryczny ucisk i schodzę już po lodzie i głazach w miejsce przecięcia dwóch grani.
Mont Blanc
Jestem na dobrej ścieżce. Zakładam opatrunek rana mniej krwawi, chyba to wpływ wysokości i mroźne powietrze zrobiło swoje. Jeszcze raz Bóg dał mi szansę! -się udało. Jestem bardzo zmęczony. Wychodzę na grań prowadzącą do schroniska Tete Rousse. Spotykam schodzących przewodników francuskich z „ceprami” powiązanych linami. Wyglądają na bardzo wycieńczonych.

Jestem nad morzem chmur - 3167 m - widok jest nieprawdopodobnie wspaniały, słońce zachodzi powoli oświetlając pionową ścianę ze schroniskiem Gouter. Czekam na Maćka i Piotra bardzo się o nich martwię, bo mają do wyjścia dodatkowo 750 m. W ciągu 9 godzin wyszli prawie na 3000 m zeszli i wyszli ponownie na 3167 m. Po trzech godzinach przychodzi Piotr i chwilę potem Maciek. Są bardzo zmęczeni. Łyk ciepłej herbaty i kawał czekolady. Maciek bardzo narzeka na bolące kolana. Odpoczywamy, zastanawiamy się co robić. Jest 21:00 piękny zachód słońca idziemy do schroniska (baraczku) Clubu Alpin Frances. Maciek pertraktuje cenę i dostajemy zniżkę na członków PZA. Zjadamy „zupkę” za 7 €, choć nie mamy apetytu, ale wypadało coś zamówić, pijemy dużo wody z „plussssssszem”. Maciek zjada dodatkowo porcje Apap, bo czuje się źle. W schronisku marzymy o tym aby się przespać, ale śpimy na „nalepie”, a w nocy wychodzą pierwsze zespoły z przewodnikami i nie jest nam dane wypocząć. Wstajemy o 6:30 bardziej zmęczeni niż wyspani, lekkie śniadanko - czekolada, płatki z herbatą i daktyle.

Maciek podejmuje decyzję z którą nie chcemy się zgodzić – schodzi na dół! Boi się, że idąc będzie opóźniał naszą wspinaczkę i przez to możemy nie wejść na szczyt. Próbujemy z Piotrem protestować, ale nie daje się przekonać. To dla niego niezwykle dramatyczna decyzja. Wiemy, że marzył o tym szczycie, jeśli teraz nie spróbuje to następnego razu może nie być... Zrobił to dla Nas. Oddaje nam swój zapas wody, czekolady, daktyle. Zakładamy sprzęt, ostatnie wskazówki jak iść dalej uścisk dłoni i Maciek schodzi w dół – smutno, bardzo smutno.

Wchodzimy z Piotrem na grań prowadzącą do Żlebu Rolling Stones, jeden z trudniejszych momentów, z grani roztacza się przepiękny widok na dolinę. Intensywne słońce oświetla groźne ściany Bionnassay z imponującymi, potężnymi nawisami śniegu. Od czasu do czasu słychać grzmot schodzącej lawiny. Dochodzimy do Żlebu. Powinno się go przekraczać jak najwcześniej, gdyż w godzinach południowych można się blisko spotkać, jak piszą, z „telewizorem czy lodówką”. Decydujemy się przejść bez asekuracji – biegiem. Czekamy, bo cały czas lecą kamienie.

U góry wieje dlatego żleb żyje, i to jak! Chowamy się za skały patrząc jak kamienie latają w powietrzu. Przebiegam pierwszy, jest bardzo ślisko, grysik się sypie. Czekam na Piotra, nasłuchujemy czy lecą kamienie. Piotr biegnie i w połowie żlebu zaczyna się zsuwać poza ścieżkę - lecą kamienie. Dostaje w nogę i w głowę a właściwie w kask. Stojący obok mnie Francuz - przewodnik zbiega po skalach i pomaga mu stanąć na nogi. A ja stałem jak zamurowany!

I po wszystkim. Nic się na szczęście nie stało. Piotr filmuje przeprawę innych, jak próbują przejść. Teraz zaczyna się około 600 metrowa skalna grań. Miejscami ciekawa, miejscami nudna. Trochę lin jak na Via Ferracie, trochę śniegu. Idziemy bez liny na luźno, schodzące zespoły związane na sztywno. Najgorsze jest to, że po kilkunastu minutach podejścia widzimy już cel. Metalowe ściany schroniska Gouter błyszczą jak lusterko. Jeszcze 300 m w górę, jeszcze 200... a schronisko nadal takie samo. Jeszcze 100 m. Wreszcie na metalowym tarasie jesteśmy o 12:00. Wysokość 3800 m. Piotr bardzo przeżył to wejście. Jest tu dużo ludzi. Wszyscy schodzący z grani lub ze szczytu. Pogoda jest wspaniała ani jednej chmurki i ta biel lodowca, bardzo bolą oczy mimo dobrych okularów lodowcowych. Podejmujemy decyzję - idziemy jak najdalej do Vallota. Idziemy wyżej i za granią, która spływa na dach schroniska, rozpoczynamy wspinaczkę lodowcem. Mijamy kilka namiotów w miejscu gdzie jest zakaz rozbijania i biwakowania i kilka resztek z namiotów, które zostały po nocnym wiaterku.

Przed nami wspaniały widok. Biel oblepiająca skały, wciskająca się w żleby i rozkładająca na szerokiej przełęczy pod iglastym szczytem Aig du Midi. Jeszcze tylko kilometr w górę... Słońce powoli wspina się na pobliską kopułę Dome du Gouter. Jest ciepło, za ciepło, bo wtedy pojawiają się szczeliny na szerokiej przełęczy za Dome de Gouter. Są, znajdujemy je na ostrym oblodzonym podejściu. Obchodzimy je z Piotrem ostrożnie idąc po śladach schodzących poprzedników. Wysokość zaczyna być odczuwalna. O godzinie 16:30 docieramy do schronu ratunkowego Vallot - 4380 m. Siedzimy na lodowcu zmęczeni, patrząc na Blanca. Brak aklimatyzacji zaczyna dawać się we znaki. Zawroty i ból głowy, nudności, osłabienie. Pijemy dużo płynów, na jedzenie nie możemy nawet patrzeć, zjedzenie kawałka czekolady to wysiłek.

Ze szczytu schodzi ostatni zespół - Amerykanie. Pytamy czy wieje na szczycie, odpowiadają, że jak byli tam 2,5h temu to wiał słaby wiatr. Padają zmęczeni, ale szczęśliwi na lód.

Teraz widać, że szczyt „dymi”. Piotr rzuca propozycję - Jurek chodźmy dziś, od razu w stylu alpejskim, bo jak zostaniemy w schronie do jutra to osłabniemy jeszcze bardziej i nie damy rady. Pytanie „a co będzie jak nie damy rady zejść, bo zacznie wiać?”. Ryzyko jest duże. Jaki kretyn idzie na szczyt o 17:00? Ale góra ciągnie jak magnez, a rozsądek został na dole. Zostawiamy w schronie część ekwipunku, zabieramy co niezbędne, wiążemy na sztywno uprzęże i idziemy. Jest niezbyt zimno, temperatura około minus pięć, na razie średni wiatr. Początkowe podejście jest bardzo strome. Kilka kroków, odpoczynek, kilka kroków, odpoczynek. Trochę za wolno. Trudno podziwiać widoki, choć zapierają dech, nie mamy czasu, wieje coraz mocniej, prosto w twarz. Oddechy coraz głębsze. Co kilkanaście kroków odpoczynek. I coraz wyżej. Grań staje się wąska, bardzo wąska i bardzo stroma. Miejsca niewiele więcej niż na stopy. Ale więcej nie potrzeba. Odsłania się wierzchołek. Dymi. Wiatr wywiewa śnieg, bije ostrymi igłami po twarzy. Silniejsze podmuchy trochę przyciskają do lodu, wbity w śnieg czekan i raki to punkty zaczepienia.

Jest już tak blisko! I nagle potężny podmuch przyciska nas do lodu, wieje strasznie. Żarty się skończyły. Do szczytu 30 m, a my nie wiemy co robić. Schodzimy na stromą włoską stronę i osłonięci granią wychodzimy na szczyt. Jesteśmy! Mont Blanc - 15 sierpnia 2004r. 4807 m. godz.18:45. Odsłania się druga połowa świata. Całe Alpy pod nami, widoczność jest wspaniała, dziesiątki zielonych dolin i różnokolorowych pasm, setki bliskich i dalekich szczytów. Jedne ośnieżone, inne nie. Te najdalsze zlewają się z horyzontem. Poniżej na północy wspaniała dolina Chamonix. Nic wyżej już nie ma. Jakaś dziwna pustka, łzy i żal, że nie ma tu moich kolegów przewodników... Zostawiam w śniegu maleńką cząstkę PTT nasza odznakę i flagę. Robimy z Piotrem zdjęcia jak opętani na wszystkie strony, z ręki robimy zdjęcia wspólne na szczycie. Piotrowi robię zdjęcia z flagą, która nie chce się rozprostować tak wieje. Radość, zmęczenie. Tu jest tak pięknie, ale musimy uciekać, straszny wiatr.

Ostatnie ujęcia z kamery i ... biegniemy po grani na wysokości 4800m. Niesamowite - biegniemy cały czas do wąskiej grani po przejściu której padamy ze zmęczenia, marzną nam ręce, ciężko utrzymać czekan. W dół po śniegu jest o wiele łatwiej. Ostatnie spojrzenia na oświetlony szczyt i lodowe ściany. Jesteśmy o 21:00 w Schronie Vallot. Nie jesteśmy sami, są z nami dwaj Ukraińcy. Bardzo zmęczeni, ale sympatyczni posprzątali wielki śmietnik zmiatając czekanami śmieci w jeden kąt, smrodku jednak nie da się uniknąć. Nie możemy zjeść ani kęsa, dopiero teraz czujemy jak bardzo jesteśmy zmęczeni.

Wchodzimy do śpiworów i zasypiamy z potwornym bólem głowy. Jest bardzo zimno ok. –15oC ale przynajmniej w środku nie wieje wiatr. Nad ranem ok. 3:00 budzi nas potworny rumor wchodzących w rakach po metalowych schodach wspinaczy, przyszli przeczekać bardzo zimny wiatr w drodze na szczyt. Dla nich droga dobiegła końca, siadają i natychmiast zasypiają w pełnym rynsztunku. Robi się ciasno. Zwijamy nasz sprzęt, mamy bardzo wolne ruchy, każda czynność sprawia wiele kłopotów. Musimy schodzić jak najszybciej, bo mamy objawy choroby wysokościowej.

Schodzimy, widoczność nie przekracza dwóch metrów musimy uważać na szczeliny, bo lodowiec się zmienił i ... wreszcie schronisko. Długie zejście po grani przypominającej nasza Orlą Perć. Żleb teraz przechodzimy bez problemów nie ma kamieni, nie słychać by spadały kamienie. Znowu płat śniegu, roztapiający się przy schronisku Tete Rousse. Herbata z topniejącego lodowca dziwnie smakuje z pierwszym kęsem Marsika.

Na kamienistym zejściu drogę zachodzi nam koziorożec, spaceruje powoli, majestatycznie. Jeszcze trochę w dół i jesteśmy przy stacji tramwaju. Jakiś dziwny świat, normalni ludzie z dziećmi z rodzinami spacerują podziwiając panoramę. Nie wyglądamy najlepiej, bo patrzą na takich jak my jakoś dziwnie z współczuciem. Jazda tramwajem strasznie się wlecze i jeszcze przystanki na posypanie piaskiem szyn. Jesteśmy przy samochodzie. Jest cały, nic mu się nie stało. Ładujemy bagaże, jedziemy na kemping. Spotkanie z Maćkiem z jednej strony radosne i smutne zarazem, bardzo się niepokoił, toast za zwycięstwo i wreszcie prysznic. Obfita kolacja składająca się z mięska i fasoli. Świętujemy, ale fetę przerywa nam ulewa.

W nocy cały czas pada. Rano w deszczu pakujemy bagaże i wracamy do kraju. Co by było gdybyśmy zostali dzień dłużej na lodowcu – dobrze, że nas tam nie ma. Chamonix żegna nas deszczem. Masyw Mont Blanc spowity ciemnymi chmurami. Opuszczamy dolinę na przełęczy oglądam się za siebie w stronę płaczącego deszczem Blanca powtarzając sobie …jeszcze tu wrócimy ...




Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem