Trzy tygodnie temu Łemkowyna pokazała nam się w złotym, jesiennym słońcu, ale dzisiaj, wbrew optymistycznym prognozom krajobraz skąpany był we mgle. Niepokojąca mgła niepamięci. Może gdzieś w tych tumanach skrywali się powiertuchy, złośliwe demony z wierzeń dawnych mieszkańców tych ziem? Wędrowaliśmy szlakiem i bezszlakiem mijając krzyże znaczące miejsca, gdzie kiedyś były gospodarstwa, chyże, sady i życie. Cerkwie w Gładyszowie i Wołowcu, gdzie nadal mieszkają święci, kilka cmentarzy z I WŚ, gdzie na zawsze zostali żołnierze z dalekich stron. Niebyty w bezczasie. Wędrowaliśmy po mokradłach, wzdłuż rzeczek i w poprzek strumieni, przez wiele mostków i nie tylko. Czasem potok okazywał się nie do pokonania, mimo dobrych chęci, zapału i wysiłków naszych budowniczych brodu. Cóż, Łemkowie dobrze wiedzieli, że w wodzie czają się złe moce: bohyny, mamuny i toplce – widocznie za ich sprawą to wszystko nie było takie proste. Wędrowaliśmy po błotach i krzakach, jak to bywa w Beskidzie Niskim. A niektórzy chyba nawet w tej mgle napotkali ogniki błędne, co to sprowadzają ze szlaku na manowce... Wędrowaliśmy w pięćdziesiąt osób przez Banicę, Wołowiec, Nieznajową aż do Czarnego. A gdy już przewędrowaliśmy, co było do przewędrowania, znów stało się tam tak cicho o zmierzchu. We mgle niepamięci. A może właśnie pamięci? (JDB)