Polskie Towarzystwo
        Tatrzańskie
Statut Historia Informacje Odznaki PTT  Nowy Sącz Bezpieczeństwo GOPR Kontakt Księga Gości

Aktualności
Wycieczki i wyprawy
Regulamin wycieczek
Szlaki spacerowe
Przewodnicy
Na niebieskich szlakach
Przyjaciele
Relacje
GALERIA
Strona główna
RELACJE

Wojciech Szarota

Od Triglava do Castora
 MITOLOGIE NA SZCZYTACH

15-30.07.2017

    W dniach 15 do 30 lipca tego roku kolejny raz odbyła się wakacyjna wyprawa Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział Beskid w Nowym Sączu. Tytułem jej było: „Od Triglava do Castora czyli mitologie na szczytach” Triglav to wczesnośredniowieczne bóstwo pogańskie które miało na tym szczycie mieć swoją siedzibę. Było to bóstwo wody, ziemi i podziemi. Natomiast Kastor to zlatynizowany jeden z Dioskurów, argonauta, syn Zeusa i Ledy żony króla Sparty. Jest to również jeden z dwóch bliźniaczych szczytów w Alpach Pennińskich w grupie Breithorna. Drugim  szczytem jest bliźniak Pollux. Szczyty te są położone na pograniczu włosko szwajcarskim w masywie Gemelli (Zwillige). Sam tytuł tej wyprawy miał już dość zuchwały wydźwięk, choćby z powodu zmienności pogody w wysokich górach. Ale jak się ostatecznie okazało zuchwałość się opłaciła. Oczywiście w programie mieliśmy również Alpy Apuańskie, Alpy Nadmorskie no i Dolomity ze swoimi ferratami.

    Po wyjeździe z Nowego Sącza dość sprawnie rankiem już zameldowaliśmy się w Słowenii, skąd do Mojstrany tylko kilkanaście kilometrów. Z Mojstrany jeszcze tylko 11 km bitej drogi do schroniska Aljażev Dom, gdzie mieliśmy mieć nocleg po zejściu z Triglava. Po drodze odwiedzamy jeszcze widoczny z drogi dojazdowej wodospad Pericznik, aby zrobić mu zdjęcia w porannym słońcu.
    Po domówieniu noclegów dla kierowców  w Aljażev Dom wyruszamy całą 26 grupą w stronę Triglavskiego Domu. Większość szlakiem-ferratą Tomiszkovą Pot, Marysia Dominik zabiera parę osób na szlak Przez Próg. W Słowenii to  między innymi dwa szlaki które były elementem walki między organizacjami turystycznymi austriackimi a słoweńskimi, podobnie jak to miało miejsce pod Babią Góra w XIX wieku.
    Pogoda stawała się coraz lepsza, powoli ukazywały się wszystkie szczyty w otoczeniu Triglava no i oczywiście sama północna ściana  Triglava. Powoli wspinaliśmy się z wysokości ok 1000 m. n.p.m. na wysokość ok. 2515 m. n.p.m. na której znajduje się Triglavski Dom na Kredarici. Mijani schodzący turyści opowiadają nam o tłumach, które wczoraj i dziś wchodziły na Triglav, ale pocieszają nas, że nam pogoda wyjątkowo sprzyja i tłumy też jakby mniejsze. Poruszamy się początkowo równolegle z młodymi uczestnikami wyprawy adventures  z Bułgarii, którzy  w zasadzie towarzyszyć nam będą do końca następnego dnia.
    Zakwaterowanie mamy w pokoju do którego należy przejść przez dwa pokoje!. Łóżka są dość małe, mnie się trafiło pod skosem dachu obok swojego brata, którego w nocy, aby wyjść do ubikacji muszę obudzić. Centrum towarzyskie mieściło się w jadalni schroniska, gdzie spędzamy dość dużo czasu.

    Następnego dnia wyruszamy na Triglav szlakiem przez Mały Triglav, choć niektórzy rezygnują po niezbyt wygodnej nocy. Zamykając grupę wchodzących wchodzę na Triglav po ok. godzinie 15 min tak jak to jest opisane w przewodnikach. Na szczycie wszyscy z PTT w euforii po zdobyciu szczytu, który zwłaszcza w tak piękny dzień oferuje dookolne widoki na Alpy. Widać Jezioro Bled i Bohińskie, widać Gros Glocnera, Dolomity, Mangart no i oczywiście pobliską Szkrlaticę. Wszyscy robią zdjęcia obok Aliażew Slapu czyli żelaznego kiosku wieńczącego szczyt. Zejście następuje dość sprawnie do schroniska, by po krótkim odpoczynku rozpocząć drogę powrotną przez Prag do schroniska Aliażeva. Tam w godzinach popołudniowych czeka nas miła niespodzianka kierowcy, a w zasadzie Pani Maria Najduch częstują każdego schodzącego gorącym żurkiem z kiełbasą. Nikogo nie opuszcza euforia po pięknie przeżytym dniu. Dla mnie to już drugie spotkanie z Triglavem ale jest wiele osób które były tam pierwszy raz i malowniczość tego masywu, wspaniałe widoki ciągle jeszcze wprawiają  w górski zachwyt i niemałą satysfakcję. Sam muszę sobie zmniejszyć obwód paska od spodni, co znaczy że parę kilogramów zostało po drodze.

    Kolejnego dnia wyjeżdżamy dość wcześnie. W Mojstranie robimy pierwsze i ostatnie zakupy w markecie w Słowenii. Czeka nas ok 450 km przejazd do Vilii Colemandiny.
    W godzinach popołudniowych zatrzymujemy się w Modenie w mieście drugim po Bolonii w rejonie Emilii Romanii. To tutaj zaczynają się Apeniny. Odwiedzamy Piazza Grande z Katedra romańską, dzwonnicą i siedziba władz miejskich, Palazzo Ducale, siedzibę Akademii Wojskowej. Tą Akademię ukończył Edmudo de Amicis czy Muammar Kaddafi!. To miasto fabryk samochodów wyścigowych takich jak Lamborghini, Maserati czy Ferrari ale też takich produktów regionalnych jak szynka modeńska, parmezan, mortadela, ocet balsamiczny di Modena czy bardzo popularne wśród uczestników wyprawy Lambrusco.
    Po zwiedzaniu wjeżdżamy w Apeniny by drogami lokalnymi poprzez przełęcze sięgające 1400 m., późnym wieczorem po końcowym poszukiwaniu hotelu dojeżdżamy wreszcie do celu. Jeszcze czeka nas kolacja, którą będą tu nam podawać przez pięć dni. A były to  dwugodzinne degustowanie sałatek, dwóch potraw, deseru i wina czerwonego. Po pięciu dniach „Triglavskie” odchudzanie poszło w niepamięć.
    W kolejnych dniach w różnych składach odwiedzamy Monte Cimone 2165m n.p.m. najwyższy szczyt Emilli Romani w Apeninach, Pania Seccę 1708 i Pania della Croce 1858 czy okolice Monte Pisanino i Urcello, gdzie niektórzy przeszli malowniczą ferratą. To bardzo malownicze góry z marmurowymi turniami wyglądającymi niczym niedostępne turnie alpejskie.
     Jeden z pięciu dni poświęciliśmy na plażowanie w okolicach Forte dei Marmi i odwiedzenie słynnej Carrary z śladami działalności Michała Anioła.

    W dniu przejazdu w Alpy Nadmorskie byliśmy jeszcze w Genui zwiedzając stare miasto, Katedrę, ratusz czy stary port morski. Wcześniej jeszcze raz skorzystaliśmy z malowniczego morza liguryjskiego.  W godzinach popołudniowych, a zasadzie wieczornych dojechaliśmy do Valdieri, gdzie mieliśmy zarezerwowane  dwa noclegi.

    W następnym dniu przejechaliśmy przez Terme di Valdieri, by udać się w stronę najwyższego szczytu Alp nadmorskich Cima Sud Argentera 3297 m. n.p.m. Dolina Valdieri okazała się bardzo malowniczą i spokojną doliną z wspaniałą wojenną drogą prowadząca do Francji. Większość uczestników wybrała się jednak na Argenterę trójwierzchołkowy szczyt, który w najwyższych rejonach wymagał alpejskiej wspinaczki. Zdobywcy powrócili zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. Wszyscy wyrażali zachwyt tym zakątkiem włoskich Alp Nadmorskich.

    W kolejnym dniu mieliśmy kolejny przejazd do Gressoney la Trinite, skąd kolejką linową wspięliśmy się na Colle Betaforca 2727 m. n.p.m. skąd szlakiem wysokogórskim przez ok. 3 godz dotarliśmy do Rifugo Qiuntino Sella 3585 m. n.p.m. Tam zakwaterowali nas w starym budynku schroniska. Dopiero na tej wysokości pierwszy raz pogoda nam się nieco pogorszyła, wiał dość mocny wiatr, ale widoki były wyjątkowo ostre i bardzo szerokie, choć czasami przysłaniane mgłą i chmurami. Noc była trudna dla wszystkich, niektórzy zdecydowali że wracają do Gresoney, aby tam znaleźć nocleg.
    Nasze trzy grupy szturmowe pomimo porywistego zimnego wiatru wyruszyły ok godz. 9 w stronę Castora 4228 m.n.p.m. Po około 4-5 godzinach powrócili szczęśliwi choć mocno zmęczeni. W jadalni schroniska grupa polska zamówiła wiele karafek wina.

    Kolejnego dnia po zejściu do kolejki i zjechaniu do Gressoney wyruszyliśmy ku kolejnemu celowi Dolomitom Sassolungo. Najpierw jednak odwiedziliśmy miejscowość Como,  by przejazdem podziwiać wschodnie brzegi alpejskiego jeziora. Pizza na kolację w jednym z kurortów nad jeziorem i nocny przejazd na przełęcz Sella. Poranne widoki osłodziły niezbyt wygodny nocleg. Miło było patrzeć za zachwyt porannymi widokami z przełęczy. Ścieżka Schustera to niezbyt długa, ale wymagająca droga ferratowa, bardzo malownicza. Część grupy korzysta z kolejki na Forcella Sassolungo, część udaje się szlakiem turystycznym na Saso Piato najwyższy dostępny szczyt masywu „Długiego Kamienia”, bo tak można tłumaczyć nazwę masywu. Pogada znowu jest wyśmienita i można podziwiać dalekie widoki na masywy Sella, Marmolady, Civetty. W zasadzie wszyscy spotykają się na szczycie o podobnym czasie. I o podobnym czasie ok godz. 16 wyjeżdżamy w stronę Tarvisio, gdzie mamy kolejny ostatni nocleg.
    Tam wszyscy pytają co w ostatnim dniu?, decydujemy się na plażowanie na jeziorem Wörther See. Pogoda jest upalna, ale przyjemny wietrzyk chłodzi już nieco zmęczone organizmy uczestników. Niektórzy kapią się w jeziorze, spożywają miejscowe specjały.

     Powracamy przejazdem nocnym do Nowego Sącza zmęczeni, ale myślę bardzo ubogaceni wspólnym przebywaniem, radościami i rozterkami, które zawsze pojawiają się w tak małych grupach. Widoki i pogoda bardzo dopisała, za co dziękować trzeba niebiosom. Dziękuję również Robertowi Cempie naszemu przewodnikowi, Rodzinie Najduchów naszych kierowców, którzy byli dla nas „Aniołami Stróżami” oraz wszystkim bez wyjątku uczestnikom tej śmiałej, ale jak się okazało wykonalnej kolejny raz wyprawie.









Wszystkich zainteresowanych umieszczeniem tu relacji z wycieczek PTT prosimy o kontakt z webmasterem